czwartek, 14 lipca 2011

Baraka Baraka

Któregoś poniedziałku po południu, już szykowałam się powrotu z pracy z myślą o rzeczach, które mi zalegają do zrobienia, gdy na salę porodową trafiła moja rówieśniczka, 23-letnia kobieta ciężarna w „dziwnym” stanie. Była przytomna ale nie komunikatywna kompletnie. Po wszystkich badaniach wyszło, że jest to 34 tydzień ciąży, wewnątrzmaciczna śmierć dziecka, 3-cia ciąża, czynność skurczowa regularna, rozwarcie szyjki macicy 4 cm, krwawienie z pochwy, temperatura 35,0’, ciśnienie krwi – nie możliwe do zbadania, prawa strona pacjentki opuchnięta (2 razy większa niż lewa strona). Wkłucie dożylne w celu podania płynów infuzyjnych próbowaliśmy założyć 8 razy z powodu dużej kruchości naczyń. Sąsiadka pacjentki, która z nią przyszła do przychodni opowiedziała o sytuacji, która miała miejsce 2 tygodnie wcześniej. Pacjentka pobiła się bardzo dotkliwie ze swoją rodzoną siostrą – poszło o dom, w którym oboje mieszkają. Analizując jej realny stan – to musiała być niezła bójka skoro zmarło dziecko w jej łonie. Za chwilę pojawiło się też 2 mężczyzn – jeden to mąż pacjentki a drugi to kochanek, z którym była w tej ciąży. Gdy ja szykowałam swój zestaw „ratunkowo-karetkowy” oni wciąż się sprzeczali który z nich ma pojechać z nami do szpitala – bo jedyne co mogliśmy zrobić to przetransportować do szpitala rządowego w Shinyandze – godzinę drogi od nas. Ruszając z przychodni jeszcze tylko krótka modlitwa o Opatrzność Bożą i pomoc naszych Aniołów Stróżów bo szczerze mówiąc – bałam się potwornie patrząc na stan pacjentki – wiedziałam że musimy pędzić ile się da by jej „nie stracić”. Pojechaliśmy naszym ambulansem – kierowca Daudi, mąż pacjentki z przodu a ja z pacjentką i z sąsiadką z tyłu. Samochód który na co dzień jest osobowy przekształcany jest w miarę potrzeb w karetkę – tym razem na podłodze z tyłu na małym materacu położyliśmy pacjentkę, na rączce do trzymania się, która znajduje się na wysokości „poddasza” samochodu przywiązaliśmy sznurem kroplówkę, która była naszym ciągłym utrapieniem. Ja usiadłam przy nogach pacjentki , średnio co 10 minut zerkając pod jej sukienkę w celu określenia postępu porodu bo skurcze pojawiały się co jakieś 3-4 minuty( do tego pacjentka wymiotowała) . Stwierdziłam że badanie wewnętrzne w tych warunkach niczego nie wniesie konkretnego, a wręcz może dostarczyć większych dolegliwości rodzącej więc to odpuściłam. Zresztą pamiętałam jak doświadczone położne-wykładowczynie na studiach uczyły nas że chociażby patrząc na tkanki krocza rozciągające się w czasie skurczu lub nie - możemy stwierdzić czy należałoby już założyć rękawiczki do porodu :) Zresztą już i tak wystarczającym ekstremem w trakcie jazdy z prędkością 120km/h była zmiana kroplówki i ciągłe „poprawianie” wkłucia dożylnego. Ale, dzięki Bogu, dojechaliśmy szczęśliwie i potem dowiedzieliśmy się, że pacjentka miała cięcie cesarskie. Dziecko, tak jak już wcześniej zdiagnozowaliśmy, było martwe.

Innego dnia na naszej „izbie przyjęć” (jedyna polska nazwa mogąca określić to miejsce:) ) urodził się wcześniak. Siostra Monika, która siedziała wtedy w OPD chciała wykonać badanie wewnętrzne pacjentce która przyszła z „bólem w podbrzuszu w 6 miesiącu ciąży”. Gdy pacjentka zdjęła ubranie s.Monika zobaczyła główkę w kroczu i zdążyła tylko założyć rękawiczki. Na świecie pojawiła się 1,2 kilogramowa dziewczynka, która w skali Apgar otrzymała 6-7-8 punktów w kolejnych minutach życia. Mama była zmęczona/przestraszona/do tego chyba też nie za bardzo chciała opiekować się maluszkiem. Monika, bo tak dostała na imię ta dziewczynka, zmarła jednak po kilku godzinach życia.

W 4 dni po tym mieliśmy kolejny poród przedwczesny (ok. 28 tyg.ciąży). Urodził się tym razem chłopiec, także o wadze 1,2 kg. W czwartek wieczorem odbył się jego chrzest – mama wybrała imię Piotr, a to przecież oznacza „skała”; i przy szpitalnym łóżku, przy słabej świetlówce, rodzicach chrzestnych ( Ja i Agata) , zagrzmiało „Piotrze, ja Ciebie chrzczę w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego, Amen” wypowiedziane przez s. Kathleen. Był to dla mnie najbardziej wzruszający chrzest, w jakim brałam udział. Piotruś zaraz po chrzcie przyssał się do strzykawki, z której jest karmiony. Mama nie ma wciąż pokarmu więc póki co bierzemy pokarm od innych kobiet/położnic. Jedyny warunek mama musi być – PMTCT 2 – czyli niezarażona wirusem HIV. Póki co mamy szczęście bo codziennie jest poród a kobieta po porodzie zostaje max 24 h więc do dziś Piotruś ma co jeść. To nic że codziennie mleko pochodzi od innej kobiety ale najważniejsze, że jest! Mama Piotra wciąż pracuje nad sobą ale chyba bardziej chodzi o zblokowanie psychiczne niż fizyczne laktacji. Póki co mój chrześniak ma się dobrze, ma już 5 dni, je co 2-3 godziny, wypróżnia się regularnie. Jutro sprawdzimy wagę więc zobaczymy czy przybiera.

(Następnego dnia po napisaniu tego powyżej Piotruś zmarł a my mamy nadzieje że kolejne wcześniaki uda się uratować)
(obok zdjęcie z Piotrusiem i jego mamą)



W ostatni piątek też był poród. Ciąża 7, Poród 7. Leah bo tak ma na imię pacjentka przyszła do nas nad ranem z 8cm i zachowanym płynem owodniowym. Swoją drogą – jakim cudem do diaska w Polsce tylko może 1% kobiet dochodzi do pełnego rozwarcia z zachowanym płynem owodniowym? Dlaczego zachowany pęcherz płodowy jest uważany za niektórych za przeszkodę w normalnym porodzie? Tutaj z mojego doświadczenia, choć małego wychodzi że nawet u ok. 80% pęcherz płodowy pęka w drugim okresie porodu. A więc można!




Wracając do tego porodu, narodziła się Monika, 3,3 kg, 10 pkt w skali Apgar. Jedynie co nas niepokoiło to obfite krwawienie w 4 okresie porodu, po wydaleniu łożyska. Podczas masowania macicy była ona twarda ale jakoś trochę „mała” jak na 5 minut po porodzie. Zastanowiło mnie to trochę ale nie pomyślałam że to może być to co się potem okazało!! Podaliśmy dożylnie Ergometrin, lecz krwawienie nie ustało. Zawołałyśmy naszą felczerkę. W badaniu we wzierniku ukazał nam się ciemnobrunatny „mięsień”. Dla mnie było jasne – wynicowanie macicy. Dziewczyny, tzn. Jackie i Eunice spojrzały na mnie z wzrokiem „co to jest?”. Gdy im powiedziałam, Eunice stwierdziła że w sumie widziała to 2 razy i że odprowadzała to „coś” na miejsce 2 razy choć sama nie wiedziała co to jest. Dla mnie był to pierwszy raz gdy widziałam wynicowanie – w końcu to jedno z bardzo rzadkich powikłań poporodowych. Jackie, nasza felczerka wciąż nie dowierzała, że coś takiego może się wydarzyć. Decyzja zapadła – Eunice spróbuje „odprowadzić” macicę na miejsce. Udało się! Na koniec przewiązaliśmy kobietę w pasie grubym materiałem, który podtrzymywał macicę – kobieta była bardzo szczupła więc przez powłoki brzuszne łatwo było wyczuć obkurczoną macicę, teraz już prawidłowych wymiarów! Następnie pozostawiliśmy ja na kilka godzin w pozycji leżącej, podaliśmy płyny infuzyjne i antybiotyk a już kolejnego dnia Leah i Monika wyszły do domu. Powody wynicowania ? – wielorództwo oraz nieprawidłowe prowadzenie 3 okresu porodu przez jedną z pielęgniarek, która „pomagała” urodzić się nieodklejonemu jeszcze łożysku:/ Niestety zdarza się to i u nas…

Baraka, 8-miesięczny chłopiec, był u nas na oddziale miesiąc temu – ważył 8 kg . W zeszłym tygodniu ponownie przyjęty został na oddział – tym razem z powodu przewlekłej malarii i biegunki. Waga pokazywała 5kg. Wyglądał strasznie – jego oczy, choć piękne, odziedziczone po mamie, zapadły się w oczodoły, co jest jednym z objawów głębokiego odwodnienia. Gdy go brałam na ręce, był jak mały kurczaczek, który piszczał, płakał tak delikatnie, cichutko, na wpółprzytomny. Jego oboje rodzice chorują na AIDS. Tata zachorował pierwszy, zaczął leczenie, potem ożenił się z mamą Baraka, lecz nic jej nie powiedział, że jest chory, choć wiedział o tym i do tego był na leczeniu. Tym samym mama została zarażona bez jakiejkolwiek wiedzy, przez swojego męża. Potem urodził się Baraka – Baraka w języku suahili znaczy błogosławieństwo. To dziecko było dla nich wielkim błogosławieństwem od Boga. Po jakimś czasie mąż zostawił mamę Baraka i wyprowadził się, zostawiając ich samych. W poniedziałek zrobiliśmy test Barakowi na obecność wirusa HIV – test był pozytywny. Jeszcze tego samego dnia zaczął leczenie ART. Po południu stan się pogorszył, kilkakrotnie wpadał w bezdech a wieczorem zasnął już na zawsze. Mama jeszcze długo płakała… Bo jak tu nie płakać jak błogosławieństwo od Boga umiera? Jak wielką tajemnicą są dla nas drogi i plany Boże, szczególnie te najtrudniejsze i najbardziej bolesne? Dzisiejsza Ewangelia mówi „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.” To do nas należy pierwszy krok by po prostu przyjść . Przyjdźcie…





Kilka zdjęć z codziennej pracy: klinika dla chorych na AIDS, szczepienia noworodków, a także pośród osiołków :)