wtorek, 27 września 2011

Warto!

Gdybym była obecnie w Polsce to wybrałabym się na pewno. Ale jako, że mnie nie ma, to zapraszam Was, czytelników, do uczestnictwa w tym seminarium! Potraktujcie go, jako kolejny wpis na moim blogu bo jak to mówi Ola Gutowska - miałam być tam panelistką ale nie ma mnie w kraju :):):):)



Fundacja „Kultury Świata” zaprasza na seminarium:
„Aspekty zdrowia reprodukcyjnego kobiet w różnych kontekstach kulturowych”
Seminarium odbędzie się w dniu 10 października (poniedziałek) w godzinach 17.30 – 19.30 w Warszawie, w Pracowni „Duży Pokój” (ul. Koszykowa 24/12)


W programie:
Anna Haris, Fundacja „Kultury Świata”  – Rak szyjki macicy w Senegalu – problemy z diagnozą

Joanna Bunikowska, Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej – Fistula w Sudanie Południowym – problem medyczny i piętno społeczne

Anna Wądołowska, Szkoła Nauk Społecznych PAN / Uniwersytet Adama Mickiewicza  - Umieralność matek na przykładzie ludności tubylczej Meksyku

Barbara Baranowska , Fundacja „Rodzić po Ludzku” – Jak się rodzi w Polsce

Seminarium jest skierowane do przedstawicieli służby zdrowia, osób zainteresowanych międzynarodową współpracą na rzecz rozwoju oraz aktywistek/ów organizacji broniących praw kobiet i działających na rzecz poprawy sytuacji w służbie zdrowia w Polsce i zagranicą.

Zapisy są przyjmowane pod adresem: aleksandra.gutowska@kulturyswiata.org 
 
Seminarium jest organizowane w ramach projektu: Działania na rzecz zapobiegania zachorowaniu na raka szyjki macicy i leczenia zmian przedrakowych u kobiet mieszkających na przedmieściach Dakaru, realizowanym przez Fundację „Kultury Świata” w Senegalu w 2011 roku, więcej informacji na stronie: www.kulturyswiata.org
Projekt jest współfinansowany z programy polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP w 2011 roku
 
 

poniedziałek, 26 września 2011

Wajawazito


To już ponad miesiąc od ostatniego wpisu – niestety ostatnio udaje mi się napisać coś tylko raz na miesiąc. Jak już pisałam w ostatnim wpisie, s. Kathleen wyjechała na urlop zostawiając mi pod opiekę przychodnię. Czy to była dobra decyzja to pewnie się okaże później J Póki co staram się ogarnąć by klinika wciąż pracowała pomimo codziennych przeciwności. Ostatnie moje zmartwienie to ustawianie grafików tak by zawsze była choć jedna pielęgniarka na oddziale. A to wcale nie takie łatwe... Dlaczego? Po roszad różnych jest sporo: nasza główna oddziałowa Eunice odeszła z pracy z dnia na dzień, kolejna pielęgniarka wyjechała na drugi koniec Tanzanii by zaopiekować się bardzo ciężko chorym ojcem, kolejna została tak tragicznie pobita przez swojego męża, że przez tydzień leżała na oddziale nie mogąc się ruszyć a teraz wzięła miesiąc bezpłatnego urlopu by dojść do siebie, inna z kolei zaczęła kraść pieniądze gdy pracowała w naszej aptece więc szybko musiała opuścić to stanowisko czego rezultatem jest że inna pielęgniarka na tym stanowisku pracuje w aptece 24h, 7 dni w tygodniu (normalna zmiana 8-14.30 a potem to już jest on-call cały czas).
W rezultacie, na etacie zostało kilka, dosłownie kilka pielęgniarek i musimy się naprawdę napocić by obstawić wszystkie zmiany. Doszło też do tego, że konieczne staje się anulowanie wiosek wyjazdowych ze szczepieniami bo po prostu – nie ma kto jechać!

 
Moje dyżury on-call ostatnio dotyczyły głównie kobiet WAJAWAZITO (czyt. Ładziałazito) czyli ciężarnych/rodzących/położnic poczynając od przypadku bliźniaków a kończąc na pośladkowym porodzie 6miesięcznego dziecka przy odklejającym się łożysku. Ale może po kolei...

 
  1. Bliźniaki zbudziły mnie ze snu o 4nad ranem. Wtedy właśnie mama przyszła do kliniki z pełnym rozwarciem szyjki macicy z odpłyniętym płynem owodniowym. Gdy weszłam na salę porodową słyszałam już płacz dziecka, a pielęgniarka wydawało mi się, że czeka na łożysko. Nie wiedziałam że to ciąża bliźniacza, dopiero gdy zapoznałam się z kartą ciąży i wynikiem USG które sama kilka miesięcy wcześniej zrobiłam, zorientowałam się szybko że to jeszcze drugie się rodzi. Na szczęście także było w położeniu główkowym. Nie minęło może 10 minut gdy przywitaliśmy na tym Bożym świecie drugiego chłopczyka. Obaj byli w b.dobrym stanie, 10pkt w skali Apgar, waga: 2800g oraz 2600g. Jak na 35 tygodni ciąży to super! Gorzej z mamą, która dostała krwotoku poporodowego ( to była 6. ciąża), ale po podwójnej dawce Ergometryny, macica się obkurczyła i po 2 dniach wyszli do domu.

  1. Dyżury on-call wypadają mi także czasem w niedzielę i właśnie pewnej niedzieli gdy uczestniczyłam w Mszy Świętej w naszej parafii (kościół jest dosłownie 20metrów od naszej przychodni) jedna z pielęgniarek zawołała mnie do pacjentki rodzącej, która właśnie przyszła. Jak się okazało, pacjentka była zarażona wirusem HIV, nie zaczęła jednak terapii antyretrowirusowej a teraz przyszła z regularną czynnością skurczową i pełnym rozwarciem szyjki macicy. Powiedziała także że od 2 dni nie czuje ruchów dziecka. Słuchawką Pinarda także nie mogłyśmy się „dosłuchać” uderzeń serca dziecka więc by potwierdzić nasze przypuszczenia wykonałam badanie USG. Rzeczywiście – dziecko było martwe. W badaniu wewnętrznym czuło się b.duże „przedgłowie”. Pacjentka zaczęła przeć spontanicznie i po kilku minutach główka ukazała się w szparze sromowej. Wtedy zorientowałam się że to nie będzie „normalny poród”. Bo w tym miejscu wszystko stanęło. Pacjentka pomimo silnej czynności skurczowej i dobrego parcia nie mogła urodzić dziecka. Także główka miała konsystencje bańki z wodą – już było jasne że to nie „przedgłowie”. Z ogromnymi trudnościami urodziłam z pacjentką główkę dziecka – była już bardzo zmacerowana i powoli zaczęła się rozkładać; kości czaszki w ogóle już nie były wyczuwalne. Było jasne że dziecko zmarło o wiele wcześniej niż 2 dni temu jak podała pacjentka. Niestety to był nie koniec bo pacjentka nie mogła wyprzeć ciała dziecka. Pociłam się ile mogłam by urodzić chociaż barki ale dziecko ani drgnęło. Bałam się że przy takiej kondycji ciała, może stać się coś o wiele bardziej gorszego – jeśli ciało i kości zaczęły się rozkładać to jest duże ryzyko że przy próbie wyciągnięcia dziecka główka może się, kolokwialnie mówiąc, urwać. Miałam już myśli by w tym stanie przetransportować kobietę do szpitala do Shinyangi – tylko że to godzina drogi. Zawołałam do pomocy Jackie, nasza felczerkę, która miała ten weekend wolny ale w kryzysowych sytuacjach nigdy nie odmawia pomocy gdy moje możliwości, pomysły i wiedza się kończą. Jackie na szczęście miała więcej odwagi niż ja i po złapaniu dziecka pod paszkami i przy naszym naciskaniu na dno macicy po kilkunastu próbach dzieciątko się narodziło. Wokół nóżki dziecka była 5-krotnie owinięta pępowina a całe ciało było już mocno zmacerowane...

  1. Innej nocy zostałam wezwana o 1 w nocy, do pacjentki, która przyszła po porodzie „ulicznym” choć pasuje bardziej słowo „buszowym”. Czynność skurczowa rozpoczęła się w ciągu dnia ale ciąża miała dopiero 8 miesięcy więc pacjentka myślała że to jeszcze nie czas. Gdy siła skurczów się nasilała, kobieta wraz z mężem i teściową wybrali się w drogę do naszej przychodni. W połowie drogi, ok. godzinę piechotą od nas urodziła córkę na pustynnym piachu. Była godzina 23. Poród przyjęła teściowa. Gdy kobieta poczuła się na tyle na siłach by chodzić – przyszli do nas do kliniki. Pacjentka była bardzo słaba, wręcz wykończona podróżą po porodzie; słaniała się na nogach. Pacjentka powiedziała że po porodzie straciła dużo krwi ale że łożysko urodziło się kompletne. Rzeczywiście w badaniu macica była już obkurczona a krwawienie niewielkie. Ciekawa byłam tylko jak mogli określić że krwawienie było obfite a łożysko i błony kompletne gdy się rodzi przy świetle księżyca na pustynnym pustkowiu a zamiast położnej jest teściowa i mąż... Na tym by się zakończyła ta piękna historia gdyby nie jeden fakt – pacjentka była zarażona wirusem HIV i odmówiła leczenia terapią antyretrowirusową gdy się dowiedziała o swojej chorobie. Rozmawiałam z nią jednak potem i zgodziła się bym podała dziecku Newirapinę. Pomimo tego, ryzyko że dziecko się zaraziło podczas ciąży/porodu jest bardzo duże. Ale tutaj już tylko pozostaje nam ufać Opatrzności Bożej i  JEGO planowi na nasze życie...


  1. Na oddział przyjęliśmy pacjentkę, która miała malarię, zakażenie układu moczowego, białko w moczu, ciśnienie tętnicze 200/110, obrzęk stóp, słabe krwawienie z dróg rodnych a najważniejsze w tym wszystkim to to, że była w 6.miesiącu ciąży. A w badaniu USG czynność serca dziecka prawidłowa a dziecko znajdowało się w położeniu miednicznym. Kobieta otrzymała leki m.in. obniżające ciśnienie, które potem utrzymywało się na względnie stałym poziomie 150/100. Krwawienie ustało i na następny dzień jej stan się znacznie poprawił lecz popołudniu zaczęła się uskarżać na ból brzucha oraz jak to określiła „czuje że coś idzie w dół”. W badaniu wewnętrznym wyczułam napinający się pęcherz płodowy a szyjka macicy była już całkowicie rozwarta. Mocno zwolniona czynność serca dziecka utrzymywała się cały czas co nie dawało nam dużych nadziei. Za kilka minut pod wpływem skurczów samoistnie pękł pęcherz płodowy a naszym oczom ukazała się w sromie rączka dziecka. Pomyślałam sobie że wypadnięcie rączki to chyba najgorsze co mogłoby się w tym przypadku zdarzyć... W badaniu wewnętrznym dało się czuć pośladki i nóżki choć trochę z boku – trudno mi było sobie to wyobrazić jak dziecko obecnie jest ułożone ale na drugim skurczu partym po odprowadzeniu rączki urodził się tułów. A zaraz potem główka. Przyznałam temu chłopcu tylko 2 punkty w skali Apgar – jeden za kolor skóry i śluzówek, drugi za pojedyncze uderzenia serca. Ważył 600 g – to mało jak na swoje skończone 6 miesięcy. Chłopiec jednak zasnął w Panu po ok. 1 minucie swojego życia. 
  2. A poza tymi trudnymi przypadkami? Mam to szczęście przyjmować dużo przepięknych naturalnych porodów, które potrafią niejednego zadziwić i niejedną łzę szczęścia wycisnąć. Mam tylko problem, że rodzi się coraz więcej Monik więc zaczęłam zabraniać już kobietom dawać to imię córeczkom. A ostatnio gdy byłam on-call wezwali mnie w nocy do małej dziewczynki, którą mama przyniosła z powodu biegunki i wymiotów. Jak się okazało – była to Monika, pierwsze dziecko które przyjęłam na świat w tamtym roku we wrześniu. Łobuz z niej niesamowity a drze się w niebogłosy gdy widzi białą osobę czyli np. mnie :) 

Monika kilka dni po narodzinach.


6. Weekend on – call był dość stresujący szczególnie nocą. W sobotę o 4 nad ranem wezwali mnie do kobiety rodzącej. Była to jej 6 ciąża, rozwarcie szyjki macicy wynosiło 6 cm, zachowany pęcherz płodowy, opuchlizna ciała, szczególnie nóg, ból głowy, ciśnienie krwi 190/120 (przewlekłe nadciśnienie w ciąży), odklejające się łożysko o czym świadczyło mocne krwawienie oraz czynność serca dziecka – ok. 80 ud/min. Wszystko to wskazywało na stan przedrzucawkowy. Otrzymała na cito metyldopę, ale jedynym rozwiązaniem był jej wyjazd do centrum zdrowia a później do szpitala w Shinyandze. Problemem jednak okazało się znaleźć transport o tak późnej/wczesnej porze. Po kilkunastu próbach w końcu udało się znaleźć samochód, który się w częściach rozpadał ale ostatecznie zabrał naszą pacjentkę do przychodni zdrowia. Asystowała jej nasza pielęgniarka z nocnej zmiany. W zamian za nią przyszła na 2 godziny inna pielęgniarka która mieszkała blisko, choć to przecież nie był jej dyżur. Patrząc na nie byłam pełna podziwu z jakim poświęceniem chcą ratować ludzkie życia. A przecież żadna z nich nie skończyła żadnego kursu, żadnej szkoły medycznej, same się wszystkiego nauczyły, czasem na błędach ale teraz posiadają ogromne doświadczenie i czasem, mimo że to ja skończyłam studia medyczne, służą mi radą i pomocą. 

7. W niedzielę także w nocy zawołali mnie do kolejnej kobiety rodzącej. Była to 18-letnia pierworódka. Odpłynęły wody płodowe, które notabene były bardzo zielone i zagęszczone. Czynność serca dziecka także była stale obniżona (bradykardia) co nie napawało nas optymizmem. Z tych powyższych powodów oraz jako że istnieje rozporządzenie Min.Zdrowia że pierworódka poniżej 20roku życia musi urodzić w co najmniej Centrum Zdrowia a nie w Przychodni jaką my jesteśmy, musieliśmy ją wysłać do odległego o 10 km Centrum Zdrowia w Tinde. Znów problemem okazał się transport – kobieta wraz z przyjaciółką jej towarzyszącą, przyjechała taksówką motocyklową tzw. Piki piki. To było jej jedyne rozwiązanie w tym momencie. Najgorsze było jednak to że kierowca był wstawiony ( nie pijany, ale wstawiony lekko) , do tego miał w baku tylko 1,5 litra paliwa co może nie starczyć na te 10 km, no i jeszcze nie miał ani jednego kasku ani nic ochronnego. Była godzina 3 nad ranem, nie było szans kupić gdzieś paliwa, czy poprosić kogoś innego o transport. Pojechali a ja poszłam do domu, by przed zaśnięciem zmówić jeszcze koronkę w intencji młodej mamy i dziecka i ich szczęśliwej podróży. Potem dostaliśmy wiadomość że dojechali do Tinde, do Centrum Zdrowia lecz co było później – nie wiemy.  
8. Którejś nocy wezwali mnie  do poparzonego dziecka. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę od mamy małego Barnaby. Opowiedziała mi o mężu, który z powodu uzależnienia od alkoholu wprowadza w ich domu piekło. Tego dnia, w poniedziałek, kobieta wyszła z domu wieczorem by zmielić ryż. Gdy wróciła, czekał na nią rozwścieczony, pijany mąż. Wywiązała się kłótnia, podczas której on wziął jej ubrania i wrzucił do ogniska. Następnie, jakby nigdy nic wsadził do ognia 4-letniego Barnabę – z nienawiści i w ramach kary dla swojej żony. Barnaba ma głębokie oparzenia obu pośladków, pleców oraz ud do wysokości kolan. Zaraz potem przestraszony tatuś uciekł. Po kilku dniach dostaliśmy wiadomość, że mężczyzna został zatrzymany przez policje i obecnie przebywa w areszcie w Shinyandze. Co będzie jednak dalej, czy mężczyzna poniesie konsekwencje swojego czynu pewnie się okaże niedługo. Ale niestety prawo prawem a kultura kulturą – bo w kulturze plemienia Sukuma, kobieta jest całkowitą własnością swojego męża i w jakimkolwiek konflikcie wina będzie po jej stronie. Codziennie widzę przypadki, zresztą nie tylko w pracy ale wśród sąsiadów, znajomych gdzie ofiara staję się osobą oskarżoną, bo przecież „to jej wina że wyszła z domu wieczorem; że zapytała się męża o 4. żonę; że poprosiła o pieniądze na jedzenie” itd. itd. Tak, to są przykłady z życia – niektóre powody, dlaczego kobiety są bite przez swoich mężów. Problem poniżania, wykorzystywania, znęcania się nad kobietami jest tu ogromny, chyba można by książkę z tego napisać. To co my staramy się robić to je wspierać, prowadzić różne zajęcia/spotkania w celu równouprawnienia a raczej najpierw „równoposzanowania” bo z tym jest duży problem. Gdy kobieta zacznie być szanowana to kolejnym krokiem będzie uzyskanie jakiś praw.
 

Pewnie zastanawiacie się jak ja się w tym odnajduję. My, Misjonarki Świeckie, ze względu na kolor skóry jesteśmy tu uważane za siostry zakonne,  nawet tak jesteśmy nazywane więc jesteśmy na miejscu uprzywilejowanym, nie jesteśmy traktowane z taką pogardą jak niejednokrotnie inne kobiety. Co więcej, gdy odezwiemy się w obronie kobiety, mężczyźni zazwyczaj nas słuchają i choć trochę „spuszczają z tonu”. Tu jednak mimo wszystko daleka jest droga do szanowania kobiet, do nadania im poza obowiązkami, również i praw. Ale warto i dalej będziemy pchać ten kamień pod górę.

Także Kościół Katolicki w Tanzanii stara się umocnić pozycję kobiet w życiu społecznym - w sposób szczególny obchodzi Święto Kobiet, które przypada pod koniec września. I to właśnie obchodziliśmy w zeszły weekend w naszej parafii. W sobotę odbyło się seminarium dla kobiet z różnych wiosek dojazdowych, z różnych wspólnot. W niedziele odbyła się za to przepiękna 4-godzinna Msza, która „oprawiona” była przez kobiety, uczestniczące w owym spotkaniu. Czytania, modlitwy wiernych, śpiewy, niekończąca się procesja z darami, a także kazanie – było prowadzone przez kobiety. Mężczyźni siedzieli cicho, trochę także zażenowani, a niektórzy wciąż sprzeciwiający się równoposzanowaniu kobiet. Ale nawet jeśli trochę oni zmienią swoje zachowanie w stosunku do kobiet – to warto! Choćby dla pojedynczych kobiet przeżywających w domach piekło – warto!  
Procesja z darami
Po Mszy wspólny obiad dla wszystkich świetujących kobiet ;)