środa, 19 września 2012

Kryminalne zagadki z Didii


Didia. Jest wieczór 18.września godz. 18.40, zaczęło się ściemniać, sprzedawcy zaczynają liczyć swój dzienny utarg, powoli się zamyka sklepy a zaczyna życie rodzinne, miasteczkowe czyli na świeżym powietrzu. Przy młynie zatrzymuje się motocykl i dwóch mężczyzn udaje się do sklepu z materiałami budowlanymi. Wchodzą i zaczynają rozmawiać ze sprzedawcą – jeden z mężczyzn jest jego młodszym bratem. Wciągają też siłą do sklepu żonę sprzedawcy. Zaczynają się kłócić o jakieś sprawy rodziny – nagle jeden z mężczyzn wyciąga karabin maszynowy i oddaje kilka strzałów w stronę mężczyzny  i kilka kolejnych w stronę kobiety. Oboje padają na ziemię – nieuzbrojony mężczyzna zaczyna kraść pieniądze z utargu a drugi, uzbrojony wychodzi na zewnątrz i oddaje kilkanaście strzałów w powietrze.  Wszyscy uciekają gdzie popadnie – kilkutysięczna Didia wpada w panikę, w ciągu kilka minut milknie i pustoszeje. Mężczyźni spokojnym krokiem udają się do młyna zabrać motocykl, odjeżdżają po drodze strzelając w nogi uciekających ludzi.

Chwilę potem w Bugisi, położonym 2 kilometry od Didii...
Byłam wtedy on-call. Zawołali mnie do szycia rany u kobiety, która miała wypadek w trakcie panicznej ucieczki z Didii. Zderzyła się z jadącym rowerem. Po zszyciu łydki (14 szwów) dostaliśmy telefon, że wiozą do nas 23letniego chłopaka, który chciał popełnić samobójstwo gdy dowiedział się o zabójstwie w Didii. Znał bardzo dobrze tą rodzinę, był traktowany jak jej członek. Silao, bo tak miał na imię połknął dużo tabletek o nieznanej nazwie. Mieli go zawieźć do szpitala ale tej nocy nikt nigdzie nie chciał się ruszyć, ani rowerem, ani motocyklem, ani samochodem – więc nawet rządowa karetka nie chciała go przewieźć do Shinyangi. Przynieśli go do nas, był nieprzytomny, brak jakichkolwiek reakcji na bodźce. Podaliśmy mu płyny infuzyjne,  w sumie 3 litry, dostał też węgiel drzewny. W nocy jego stan się poprawił – zaczął nawet coś się pytać „przez sen”.  Potem nad ranem jednak się pogorszył i na prośbę rodziny przetransportowaliśmy go do szpitala ale tak naprawdę to nie wiem po co... znając realia to nic więcej prócz podania płynów nie podadzą. Gdy rodzina przebierała Silao przed wyjazdem do szpitala to w jednej z kieszeni znaleźli list pożegnalny, w którym tłumaczył dlaczego to zrobił.
Zaraz po Silao w nocy przywieźli drugą kobietę, postrzeloną w kolano w trakcie ucieszki. Kula na szczęście nie została w kolanie a jedynie drasnęła pod kolanem. Draśnięcie jednak było na tyle głębokie, że musiałam założyć 5 szwów.
Tak wyglądała ostatnia noc w Didii. Ci, którzy zostali w Didii mówili, że nigdy nie było tam tak cicho w nocy. Nikogo na ulicy, żadnej muzyki ani nawet chrząknięcia przechodniów. Każdy zabarykadował się w domu – ludzie myśleli, że to byli obcy złodzieje. Jak się dziś okazało to było ustawione morderstwo spowodowane przez konflikt w tej rodzinie. Dziś policja się pojawiła i składałam zeznania o naszych nocnych pacjentach a najbardziej interesował ich Silao. Czemu ? Wg tanzanijskiego prawa próba samobójcza jest dużym przestępstwem . Jeśli ktoś przeżyje próbę samobójczą, po wyjściu ze szpitala idzie do więzienia. To już nie pierwszy przypadek gdy policja czeka pod naszą przychodnią gdy niedoszły samobójca dostanie wypis ze szpitala i jest natychmiastowo aresztowany przez policję... 

niedziela, 16 września 2012

Spokojna niedziela


Niby w niedziele mam wolne ale gdy jest taka potrzeba to wołają mnie do pomocy. Tak było i dziś – wyciągnęli mnie z Mszy o 8.30. Okazało się, że przyszła właśnie 16 letnia dziewczyna, w pierwszej ciąży, 9 miesiąc, pełne rozwarcie i położenie ... miednicowe zupełne. Stópki na wychodzie . Najpierw wykonałam dużą episiotomię a potem zaczęliśmy z rodzić. Dziewczyna parła dosyć dobrze. Doszliśmy do łopatek, po drodze odwinęłam 3 razy pępowinę zawiniętą wokół obu pachwin i wokół brzucha. To nie rokowało dobrze na przyszłość tym bardziej że smółka już była jak przyszłam. Na dodatek  – zarzucone rączki, których nie cierpię i ciężko mi je zawsze uwolnić. Udało się ale została głowa, z którą było trochę problemów. Doszła Siostra Emmanuela i pomogła urodzić głowę. Był problem z łożyskiem więc ona się nim zajęła a ja próbowałam przywrócić na ziemię tego małego mężczyznę – urodził się na 2 punkty. I znowu poligon – kilkuminutowa walka o życie – wrócił! I tak płakał, chyba żeby wszyscy usłyszeli tą dobrą nowinę. Odwiedziłam ich po południu na oddziale położniczym – mały zaczął łapać brązowy kolor i fajnie płakał a potem ssał mleko od mamy. Musiałam też trochę nakrzyczeć na mamę bo jej winy było w  tym dużo. Nie mogła u nas rodzić! – w czasie ciąży zdiagnozowaliśmy położenie miednicowe i dobrze wiedziała, że może urodzić tylko w szpitalu i tylko przez cięcie cesarskie. Miała się przygotować. Ale wraz z rodziną uknuła inny plan – dwa dni w domu siedziała ze skurczami i dopiero gdy nóżki dziecka dochodziły do wychodu – zdecydowali się ją przywieźć do nas bo wiedzieli, że będzie musiała wtedy urodzić na miejscu u nas i nikt jej do szpitala nie zawiezie bo będzie za późno. Nieodpowiedzialność totalna! Gdy rozmawiałam o tym z jej rodziną i z nią samą każdy tylko się uśmiechał pod nosem, okazując zadowolenie z udanego planu. Co usłyszałam?  "Bahati Nzuri. Mungu alitusaidia!" –w j.suahili – „To Szczęście! Pan Bóg nam dopomógł.” Wyszłam. Brak mi było słów na taką reakcję. Chyba nigdy nie zrozumiem tej kultury i niektórych zwyczajów ... 


Po rannym porodzie zbadałam jeszcze druga pacjentkę w pierwszej ciąży, która przyjęta została na salę porodową rano, z dobrą czynnością skurczową. Było 8 cm rozwarcia ale zaniepokoiła mnie „dziwna”,  nie skrócona szyjka od strony spojenia łonowego. Zmierzyłam miednicomierzem miednicę choć nie jestem w tym dobra. Wymiary były takie trochę „naciągnięte” i to mi dało do myślenia ale dałam jej trochę czasu. Poszłam do domu i popołudniu intuicja mi mówiła by iść ją zbadać jeszcze. Intuicja to w gruncie rzeczy dobra rzecz – miała rację , często ją ma. W badaniu wewnętrznym okazało się że dziecko nie idzie tak jak powinno – tzw. asynlityzm tylny czyli szew strzałkowy przy kości łonowej - mogłam to wybadać dopiero teraz bo rano przodowało dużo wód płodowych – nie zauważyłam nic podejrzanego w szwach bo ciężko było do nich w ogóle dojść. Teraz asynklityzm był bardzo widoczny. Dziewczyna pojechała do szpitala na cięcie cesarskie – przy tej odmianie nieprawidłowości ułożenia – jedyną opcją jest cięcie cesarskie. Przy opcji przedniej jest łatwiej bo gdy główka dotrze do próżni rodzi się już normalnie. 

Tak minęła dziesiejsza niedziela w Bugisi – nie napiszę normalna bo takie nieprawidłowości nie zdarzają się często.  Ot, kilka  razy w miesiącu... 

czwartek, 13 września 2012

tymczasem w Bugisi

Czas leci bardzo szybko! Lipiec i sierpień były u nas bardzo pracowite – był czas kiedy podłogi brakowało dla pacjentów leżących na materacach a na jednym łóżku przyjętych była 3 dzieci bądź 2 dorosłych. Ciekawe, że nikt nie narzekał i nie odmawiał przyjęcia ze względu na warunki. Jak można wiele docenić gdy ma się tak mało!



Mamy od 3 tygodni na naszym oddziale małą Mwajumę – urodzoną w domu. Rodzice chorzy na AIDS i gruźlicę, mama przyjmująca ciężkie leki antyretrowirusowe i na gruźlicę. Gdy rodzice przynieśli ją do nas malutka była naprawdę malutka i ważyła 1,1kg. Jest zdrowa, silna, szybko nauczyła się ssać a i mama ma mleko. Jedyny problem w tym, że leki, które mama używa bardzo źle działają na dziewczynkę. Laurencia, nasza specjalistka od kobiet ciężarnych i położnic chorujących na AIDS, nie daje jej dużych szans na przeżycie. Mała żeby żyć musi pić mleko od mamy, w którym przecież znajdują się też mocne leki których używa mama. Póki co próbujemy, walczymy choć mała stale traci na wadze mimo, że dużo i często ssie. Ktoś powie - inne mleko, mieszanki, zastępcze ? brak.... poza tym dla wcześniaka mleko mamy jest lekarstwem na wszystko – w tym przypadku jednak lekarstwem i trucizną w jednym. 


Mieliśmy ostatnio bardzo fajnych gości z Polski – ks. Antoni , jego brat Janek – podróżnik, Frania –psycholog i Agnieszka lekarz anestezjolog. Razem tworzyli świetną grupę, ale patrząc na ich różnorodność to Duch Święty musiał się nieźle napocić, że oni się tak świetnie razem dogadują! :):):)  Nasze do późna rozmowy, przemyślenia, dyskusje, śmiechy ukrócały o kilka godzin nasz sen ale chyba nikt nie żałował. No może troszkę rano gdy nie miało się siły by zwlec się z łóżka :) Ale aż radość gościć TAKICH gości :):):)
W czasie pobytu naszych gości trafiła do nas pacjentka w 26tyg ciąży z bardzo dużym powiększeniem węzłów chłonnych szyjnych, opuchniętą całą jamą ustną – nie była w stanie zamknąć ust z którego wystawał opuchnięty i nabrzmiały język. Początkowa diagnoza – zapalenie języka i jamy ustnej – pacjentka dostała mocny antybiotyk ale poprawy nie było widać. Gdy jednego wieczoru odwiedziłyśmy ją z Agnieszką to doszłyśmy do wniosku że to może być jednak  mononukleoza – dostała przez sondę (nie była w stanie nic połknąć) Acyklowir i już po paru godzinach było widać widoczną poprawę. Poniższe zdjęcie było zrobione już po kilku dniach więc wyobraźcie sobie co było „przed”.




W ostatni piątek przyszły w odstępie półgodzinnym 3 pacjentki w 6, 7 i 7 miesiącu ciąży – jak na złość wszystkie z łożyskiem przodującym (potwierdzone ultrasonograficznie ) i każda z krwawieniem choć nie obfitym. Wszystkie pojechały do szpitala a tam albo zrobią cięcia albo zatrzymają je na oddziale z bezwzględnym zakazem wstawania choć w to akurat wątpię znając realia tego szpitala. Najprędzej to... zostaną wypisane do domu z jakimiś lekami.
Mam też ostatnio nieszczęście do nieprawidłowych położeń dzieci -  w ostatni wtorek w nocy zawołali mnie do pacjentki w 8 miesiącu ciąży, z mocnym krwawieniem i czynnością skurczową. Była noc więc nie miałam dostępu do ultrasonografu ale Dopplerem zbadałam czynność serca dziecka –była bardzo dobra. Badanie wewnętrzne mnie zaskoczyło i przeraziło bo dziecko szło kolankiem – jednym kolankiem. W ciągu paru minut karetka zabrała ją do szpitala na cięcie.

Ostatni przypadek to poród z przed 2óch tygodni. Przyszła do nas pacjentka w pierwszej ciąży, w 7.miesiącu,  z bólem brzucha choć sama nie potrafiła określić czy to są skurcze. Po badaniach laboratoryjnych okazało się, że ma pasożyty zwane” Hook-worms” co w języku polskim medycznym jest nazywane podobno tęgoryjcem dwunastnicy (?). To powodowało że miała bardzo mocny ból brzucha i chyba już nie odróżniała skurczy od bólu spowodowanego przez robaki.  Przyjęłyśmy ją na salę porodową i w badaniu okazało się że ona ma już 8 cm rozwarcia! W badaniu wewnętrznym nie mogłam wybadać części przodującej bo najpierw „szedł” worek owodniowy z dużą ilością płynu. W badaniu zewnętrznym , tj. chwytami Leopolda także nie potrafiłyśmy 100%owo określić położenia dziecka choć wydawało mi się bardziej, że przodują pośladki.  Nasz ultrasonograf w tym czasie był w naprawie, więc też nie można było nic potwierdzić. Nie mogliśmy przetransportować jej do szpitala bo czynność skurczowa była dosyć silna i w krótkim czasie było pełne rozwarcie a pęcherz płodowy powoli ukazywał się w szparze sromowej. Co ciekawe – wciąż nie można było wybadać części przodującej a czynność serca dziecka – dobra, choć z kilkoma spadkami . Następnie po kilkunastu minutach mimo dobrej czynności skurczowej nie było widać postępu części przodującej więc  postanowiłam delikatnie nakłuć pod kontrolą pęcherz płodowy by wody zaczęły powoli odpływać. I rzeczywiście przez następne kilka minut przez malutką dziurkę w pęcherzu wypływał czysty płyn owodniowy i po kilku minutach w szparze sromowej ukazały się ... dwie stópki a wokół nich i wzdłuż nóg owinięta pępowina. Pacjentka parła kilkakrotnie ale nie było żadnego postępu części przodującej, pojawiła się też smółka w dużej ilości więc po konsultacji z drugą położna zdecydowałam się na ręczne wydobycie dziecka – wóz albo przewóz – dziecko musiało się jak najszybciej urodzić tym bardziej że w badaniu wewnętrznym wychodziło na to, że dziecko jest bardzo owinięte pępowiną. Po episiotomii zaczęłam, zgodnie z tym co pamiętałam z książki profesora Troszyńskiego, ręcznie wydobywać dziecko. Miałam asystę 2 pielęgniarek i udało się! Ale łożysko urodziło się razem z dziewczynką bo oprócz zawiniętych nóżek dziewczynka miała pępowinę wokół szyi 2 razy ciasno zawiniętą. To sprawiło, że tak krótka pępowina nie pozwalała dziecku „normalnie” przejść przez kanał rodny a łożysko odkleiło się w czasie 2 okresu porodu. Dziewczynka, 1,6 kg, urodziła się na 3 punkty, nie oddychała ale podjęliśmy reanimację i w sumie „wróciła” – ale tylko na 3 godziny i zmarła. Gdy opowiadałam to znajomemu lekarzowi to powiedział, że to cud że w ogóle żyła te 3 godzony – i też tak myślę. Nikt nie miał wpływu na to co było w łonie mamy – gdyby kobieta przyszła wcześniej do nas może zdążylibyśmy do szpitala i przeprowadziliby cięcie – gdyby ... ale przecież nie wszystko jest w naszych rękach!

Poza tymi trudnymi porodami było też wiele pięknych i czasem śmiesznych porodów więc nie myślcie sobie że u nas to tylko dzieją się patologie  - nie prawda! Jest wiele pięknych sytuacji i wspaniałych pacjentów , którzy dają mi wiele radości !


"mała chirurgia" 



W ostatnim tygodniu mieliśmy w Bugisi wielką uroczystość – 25lecie ślubów zakonnych s.Kathleen –dotychczasowej dyrektorki naszej przychodni zdrowia. Dotychczasowej ponieważ Jubileusz był jednocześnie jej pożegnaniem po kilkuletniej pracy misyjnej w Tanzanii. Uroczystość tego dnia była przepiękna! Można było usłyszeć wiele pięknych śpiewów w języku sukuma (j. tradycyjny) jak i zobaczyć wiele pięknych tańców.
Modlitwa wiernych w wielu językach
Prawie wszyscy pracownicy kliniki z S.Kathleen
„Gośćmi specjalnymi” były 3 ogromne węże – Pytony, które podobno miały nas zabawiać. Mnie i nie tylko mnie, tak wystraszyły po wyniesieniu ich na środek, że musiałam opuścić to widowisko – oczami wyobraźni widziałam już jak atakują ludzi. Choć nic takiego się nie stało ale efekt był niesamowity. Potem by trochę przełamać swój lęk do nich i namówiona przez koleżanki zrobiłam sobie z nimi kilka zdjęć lekko podtrzymując najmniejszego z nich bo odwagi mi nie starczyło na więcej... 



poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Bugisi

Niedzielne popołudnie. Próbuje chwile odpocząć w ten upalny dzień. Za chwilę słyszę „słowne” pukanie do drzwi czyli „hodi hodi”. Wychodzę i oczom nie wierzę bo przed drzwiami stoi dwóch prawdziwych Masajów . Chyba prędzej bym się w naszym buszu spodziewała  Świętego Mikołaja niż Masajów. W sumie do ich terytorium jest paręset kilometrów i można ich spotkać w dużych miastach – ale żeby dotarli do nas na takie pustkowie i sprzedawali nam swoje wyroby tj klapki z koralikami? 


A jakie jest o tej porze roku Bugisi? typowa pora sucha - wietrzne, suche, w nocy zimne a dzień upalne 

Re-aktywacja po wakacjach

Moje wakacje minęły tak samo szybko jak ostatnie 2 lata na tanzańskiej ziemi . Wróciłam do Tanzanii na kolejny rok, który zapewne minie jeszcze szybciej. 
Jak zawsze moim problemem przed wylotem było jak upchnąć w dwóch walizkach wszystkie rzeczy, które się chce przewieźć – na szczęście na lotnisku dzięki małym przekładankom udało się zabrać wszystko czyli 60 kg. O mały włos a spóźniłabym się pokład samolotu – wzywali mnie już z głośników gdy ja jeszcze kupowałam sobie książkę na drogę – padł wybór na Carlos Ruiz Zafona – Gra Anioła – kolejna z barcelońskich opowieści. Polecam! A więc na pokład wbiegłam przedostatnia :) najpierw  lot do Amsterdamu, gdzie, CIEKAWOSTKA!  jeden z pasów na lotnisku jest poprowadzony nad autostradą! Efekt niezły!


Potem nocny lot do Nairobii – mówi się że nie po to się lata by się wyspać czy dobrze zjeść czy obejrzeć coś w prywatnym kilkucalowym telewizorze bądź posłuchać jakiejś muzyki. Ale uwierzcie jeśli wszystkie te rzeczy się nie udają to można się nieźle zmęczyć przez te 9 godzin na pokładzie. Wcześnie rano Nairobii powitało mnie „afrykańską zimą” –  było jakieś 15 stopni. A przy odprawie Pani nawet słowa nie wspomniała o moich dwóch walizkach które razem ważyły 50 kg a powinny tylko 20kg.
Potem lot do Arushy, podczas którego mogłam pierwszy raz w życiu tak ładnie zobaczyć Kilimanjaro – największą górę Afryki. Pilot był aż tak pomysłowy, że ją okrążył dzięki czemu mogłam się „napaczeć”.

Potem ostatni lot do Mwanzy i już jestem po właściwej stronie Tanzanii! Na lotnisku czekali na mnie już Jola i Julietto. A Mwanza ? jak zawsze piękna i żywa! 


sobota, 30 czerwca 2012

Uwaga! Konkurs!

Poniżej zamieszczam konkurs ogłoszony przez zaprzyjaźnioną Fundację "Kultury Świata" . Zgłaszać się proszę !!! :)

Konkurs: Otwórzmy świat na wolontariat!



Spędziłaś/eś kilka miesięcy w jednym z krajów Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej bądź Europy? Lubisz robić zdjęcia i opowiadać o swojej pracy wolontariackiej?

Weź udział w konkursie fotograficznym: „Otwórzmy świat na wolontariat” i wygraj atrakcyjną nagrodę


Regulamin konkursu fotograficznego „Otwórzmy świat na wolontariat”

1. Konkurs jest organizowany przez Fundację Kultury Świata.
2. Celem konkursu jest rozpowszechnienie wiedzy na temat wolontariatu poprzez pokazanie środowiska pracy wolontariuszy oraz różnorodnych form wolontariatu zagranicznego.
3. Konkurs jest otwarty dla wszystkich zainteresowanych.
4. Prace mogą być zgłaszane do nagród w kategorii “Praca wolontariusza” (kategoria 1) lub w kategorii “Świat oczami wolontariusza” (kategoria 2).
5. Fotografie nadsyłane na konkurs nie mogą być nagradzane w innych konkursach.
6. Fotografie powinny przedstawiać pracę wolontariuszy podczas wolontariatu zagranicznego (kategoria 1) lub świat oczami wolontariusza – dotyczy to także pobytu podczas wolontariatu zagranicznego (kategoria 2).
7. Fotografie mogą zgłaszać wyłącznie ich autorzy.
8. Każdy uczestnik może nadesłać 3 zdjęcia. Każda fotografia powinna mieć wielkość 2 MG a maksimum 4 MG. Każda fotografia powinna być podpisana w następujący sposób: autor_nazwa zdjęcia_kraj w którym zdjęcie zostało zrobione_rok w którym zdjęcie zostało zrobione.
9. Fotografie należy przesyłać w formie elektronicznej na adres email: kulturyswiata@gmail.com, pisząc w tytule maila: Konkurs fotograficzny: Otwórzmy świat na wolontariat.
10. Organizator zastrzega sobie prawo do wyłączenia z udziału w konkursie prac o niskiej jakości technicznej, niespełniających kryteriów tematycznych oraz niespełniających wymogów przedstawionych w niniejszym regulaminie.
11. Zdjęcia należy przesłać do 15 sierpnia 2012 roku.
12. Fotografie nadesłane po terminie nie będą brane pod uwagę.
13. Zdjęcia będzie oceniać Jury powołane przez Fundację Kultury Świata.
14. Zwycięzcy konkursu zostaną powiadomieni o wynikach konkursu drogą mailową do 15 września 2012 roku.
15. W konkursie przewidziane są nagrody rzeczowe w obu kategoriach.
16. Wyniki konkursu zostaną umieszczone na stronie Fundacji Kultury Świata (www.kulturyswiata.org).
17. Zdjęcia będą prezentowane podczas spotkań na temat wolontariatu zagranicznego organizowanych przez Fundację Kultury Świata, o terminie których organizator poinformuje wszystkich uczestników konkursu.
18. Nadesłanie zdjęć na konkurs jest równoznaczne z oświadczeniem posiadania praw autorskich do zdjęć i akceptacją niniejszego regulaminu oraz zgody na publikację materiałów multimedialnych z przebiegu konkursu (w tym wizerunku fotografowanych osób).
19. Nadesłanie zdjęć na konkurs jest równoznaczne ze zgodą na ich udostępnienie Ministerstwu Spraw Zagranicznych RP za pośrednictwem Fundacji „Kultury Świata” na zasadach licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska, aby licencjonowany utwór mógł być kopiowany, rozpowszechniany, odtwarzany i wykonywany, a także aby można było tworzyć utwory zależne.






Pytania należy kierować do Karoliny Mazurczak, mail: karolina.mazurczak@kulturyswiata.org

Konkurs jest organizowany w ramach projektu: Edukacja językowa i program wolontariatu w CCOLT w Kambodży


Projekt jest współfinansowany w ramach programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP w 2012 roku

Więcej informacji na stronie Fundacji Kultury Świata http://kulturyswiata.org/

sobota, 9 czerwca 2012

Wakacje

Bociany z Tanzanii wracają do Polski na lato, więc Położna też musi :)

Tak więc obecnie jestem w Polsce przez kolejne 2 miesiące cieszę się spotkaniami, kawami i herbatami w dobrym towarzystwie, grillami na świeżym powietrzu, polskim jedzeniem i tez trochę polskim latem, które na lato w sumie nie wygląda :)

Komitet powitalny na lotnisku :)

Przez ostatnie 2 tygodnie odbyło się tez parę fajnych spotkań przy "szerszej" publiczności więc cieszę się z tego zainteresowania położnictwem wśród kobiet Sukuma.


Z moimi koleżankami z roku i wykładowczyniami - wszystkie przybyły z okazji mojej prezentacji na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym

Po spotkaniu organizowanym przez Fundację Mater Care w Szpitalu im. św. Rodziny w Warszawie
od lewej prof B.Chazan, prof M.Troszyński, prof R.Walley z żoną, ja, oraz Zarząd Fundacji MC w Polsce- poł.Nikoleta Broda, dr Ewa Prokop


Korzystając z okazji chciałabym szczególnie podziękować Zespołowi Szkół Katolickich w Bydgoszczy za ich zaangażowanie na rzecz noworodków a szczególnie wcześniaków z przychodni misyjnej w Bugisi. Uczniowie i opiekunowie, pod przewodnictwem Pani Katarzyny Stelter zorganizowali wystawę zdjęć "Położna w świecie kobiet Sukuma" oraz zbierali datki i akcesoria niemowląt dla moich podopiecznych w Bugisi.


A tych którzy chcieliby także wypożyczyć wystawę do szkół, parafii, domów kultury, szpitali czy innych ośrodków medycznych prosze o kontakt z p.Bożeną Latocha tel. +48 517 552 009 bądź meilowo lm@sma.pl


Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam wszystkim udanych wakacji a tych którzy chcą mnie znaleźć - wiedzą gdzie i jak mnie szukać więc zapraszam do kontaku :)


poniedziałek, 7 maja 2012

Spięcia międzykulturowe

42 letnia Julieth przywieziono w pół przytomną któregoś ranka – po zbadaniu okazało się że jej ciśnienie krwi ledwo sięgało 60/40. Do tego miała 16 krążków malarii w próbce krwi (krążek to nasza miara malarii – taka zwykła malaria jest powiedzmy do 3 krążków (choć jak zawsze są wyjątki! ) - powyżej trzeba już włączyć zaawansowane leczenie) . Julieth niestety miała już malarie mózgową – jedynym wyjściem jest podanie dożylnie chininy  w kroplówce z Glukozą 5%. Chinina, szczególnie podawana dożylnie prowadzi do hipoglikemii i zaburzeń elektrolitowych w organizmie. Sytuacja była beznadziejna bo przy takim ciśnieniu krwi nie mogłam podać jej leku dożylnie ani domięśniowo.  Po 3 litrach podawanych przez kilka godzin doszła do ciśnienia 110/60. Jeszcze tylko chwila odpoczynku i podłączyliśmy dożylnie chininę. Zagrożenie minęło ale wciąż była bardzo osłabiona. Po dwóch dniach przyszła ją odwiedzić jej 24letnia córka. Marta, bo tak miała na imię, zwróciła naszą uwagę bo po przyjściu, kilka razy wymiotowała. W badaniach wyszło, że także ma malarię, zakażenie układu moczowego, amebioze i przede wszystkim jest w 3 miesiącu ciąży ... bliźniaczej ciąży. Nie było mowy o pójściu do domu w takim stanie. Gdy powiedziałam jej, że nie może wrócić w takim stanie do domu i musi być  przyjęta na oddział, oznajmiła mi, że najpierw muszę to ustalić z jej młodszym bratem. I tak zaczęłam ustalać, że aż się z tym „chłopcem” pokłóciłam. On kategorycznie odmówił jakiegokolwiek leczenia dopóki Marty mąż (SIC!) się na to nie zgodzi. Dzwoniliśmy do niego ale ze względu na to, że mieszkają w prawdziwym buszu, trudno jest tam połączyć się telefonicznie. Myślałam że zaraz wybuchnę i coś zrobię temu młodemu 20-letniemu *******, który siłą zatrzymał Martę od leczenia. A Marta , wymiotująca już dziś 6 raz i słaniająca się na nogach nie stawiała oporu – czekała aż jej mąż się zgodzi. CHOLERA!!!!!! Poddałam się, muru głową nie przebiję, nie przywiążę jej do łóżka. Po kilku godzinach dzięki Bogu połączyli się z mężem, który ŁASKAWIE wyraził zgodę na leczenie.


Pamiętacie jak kiedyś pisałam o swoim pierwszym dyżurze on-call – modliłam się by nie zawołali mnie do szycia i to właśnie było szycie palca u nogi młodego chłopca? To był czas kiedy bardzo bałam się szyć. To się teraz zmieniło. Jest tak dużo pacjentów z ranami ciętymi, że praktycznie każdego tygodnia coś szyję – polubiłam to. Nie mogę wyjść z podziwu szczególnie dla dzieci, które ani raz nie zapłaczą przy szyciu nawet bez znieczulenia. Wezwali mnie raz do 12letniej Agnes która rozcięła sobie przedramię – zahaczyła ręką o ostrą blachę. Rana była długości 15 cm i głęboka na 2cm. Założyłam jej 20 szwów (wewnętrzne + zewnętrzne) bez znieczulenia a ona nawet nie zapłakała – SZOK!


Fakt – szycia jest sporo i to każda część ciała – głowa, łokcie, przedramię, kolana, palce u stóp, twarz,  członki męskie, uszy .... Ale co ciekawe jako położna najmniej szyję krocza ... Dziwne prawda? :):):):)


Wstałam w czwartek rano i czułam w kościach że miał to być wielki dzień bo do kliniki przyjeżdża grupa Włochów, którzy napisali projekt i chcą przekazać naszej przychodni zdrowia sporą sumę pieniędzy na opiekę i leczenie osób chorych na AIDS, zarejestrowanych w naszej przychodni. A ich już zarejestrowaliśmy ok. 1250 do dnia dzisiejszego notabene...  Z grupą gości z Włoch mieli przyjechać ważni przedstawiciele służb medycznych z jednego z największych szpitali w Tanzanii oraz sam Biskup naszej diecezji. W sumie 30 b. ważnych i wpływowych osób. Tak, to naprawdę miał być niezwykły dzień, wszystko musiało być na perfekcyjne „tip top”. Robiłam ostatnie porządki na oddziale gdy wpadł na oddział młodzieniec ok. 20-letni i woła pomocy bo jego sąsiadka rodzi w drodze do nas. Minuta i siedziałam w samochodzie a kierowcą stał się o. John SMA, posługujący na Misji w Bugisi. Droga wydawała się nieskończona choć to było tylko 3 km. Najpierw były skały nie do przejechania naszym niskim samochodem, potem wyschnięte koryto rzeczki i brak wyjazdu z niej, potem jeszcze dół na pół metra z którego musiałam wraz z młodzieńcem wypchać samochód. Wydawało mi się że minęło pół godziny zanim dojechaliśmy ale było to może 15 minut. Wyjeżdżając zza malutkiego wzgórza zobaczyliśmy kobietę na torach kolejowych, po których raz na 4 dni jakoś przejeżdża jeden pociąg. Gdy wybiegłam w sumie z wciąż jadącego samochodu zorientowałam się, że wszystko jest perfekcyjnie przygotowane do porodu !!!!  Kobiecie towarzyszyła jej mama. Esther leżała w połowie na torach kolejowych więc tylko się odsunęłyśmy bardziej na bok w razie gdyby ten DZIEŃ pociągu przypadał właśnie dziś :) Dookoła towarzysząca jej mama rozłożyła materiały bo gdy dojechaliśmy to dziecko było już w połowie urodzone. W sumie samo się narodziło – zresztą tak jak fizjologia – położna nie odbiera, położna tylko PRZYJMUJE na świat dziecko, które rodzi się samo wraz ze współpracą mamy :) Tak więc na świat przyszła śliczna dziewucha. Mimo że było słonecznie to na tym wzniesieniu wiał lekki wiatr, który trochę nam przeszkadzał. Małą odpępniłam, zawinęłam w czyste materiały i przekazałam babci – niech się opiekuje. Obejrzałam się i zza samochodu wychylał się przestraszony o. John, który jeszcze chyba nie doszedł do siebie :) Jeszcze tylko mi i Esther zostało urodzić na spokojnie i w całości łożysko i zebrać się do szpitala. Starałam się być opanowana ale jak tu być 100% opanowanym gdy jest się w buszu, wieje wiatr, rękawiczki same się „rwą”, zacisk pępowinowy sam się wysuwa z rąk i spada na ziemię (dobrze że w zestaw „małej położnej” wsadziłam drugi zapasowy i więcej rękawiczek), jeden kocher (narzędzie medyczne) wypada też „sam” na ziemię i użyć nie można po raz drugi. Do tego cały mundur (lśniący, przygotowany na dzisiejszą wizytację) jest w wodach płodowych, piachu i krwi a i spodnie mi pękły na szwie podczas moich akrobacji na piaskowym wzgórzu. Powiedzcie mi, jak tu nie kochać położnictwa? :):):) Ogarnęłyśmy się dosyć szybko, spakowałyśmy do samochodu i wracamy droga powrotną, którą już znaliśmy więc ani nie utknęliśmy w rzeczce ani na skałach. Dojechaliśmy, odprowadziłam Esther na oddział położniczy i biegnę do domu znaleźć inny, lśniący mundur bo biskup dzwoni i mówi, że już są w Tinde czyli 10 minut od nas. Zdążyłam się przebrać, zszyć dziurę w spodniach i ochłonąć bo takiego porodu to jeszcze nie miałam :) Ale dla uśmiechu szczęśliwej Ester i jej 3,8 kilogramowej Moniki warto !!! No bo właśnie – mała będzie mieć na imię Monika :) Dziś nie protestowałam. Bo w ostatnich czasach imię Monika było zabronione w Bugisi. To cieszy, gdy kobiety chcą dać Twoje imię dziecku, które przyjmujesz na świat ale po prostu było już za dużo Monik... a przecież jest tyle piękniejszych imion więc teraz zgadzam się tylko w wyjątkowych przypadkach – tak jak teraz tego naszego Cudu z torów kolejowych:):):):):) 


Monika z Moniką :)

wtorek, 10 kwietnia 2012

Pasaka 2012


To już druga Wielkanoc z rzędu, gdy nie ma bazi w wazonie ani kurczaka w święconce. Atmosfera też jest inna. Ale to co jest najważniejsze jest przecież niezmienne – Pan Jezus Zmartwychwstał bez względu na miejsce i ludzi. Także i my tutaj w Bugisi mogliśmy być świadkami Jego ukrzyżowania, cierpienia a potem Zmartwychwstania. Pragnę więc się z Wami podzielić krótko jak wyglądała Wielkanoc na Misji Bugisi gdzie posługuję.

Wielki Czwartek, rozpoczynające Triduum to dla mnie przede wszystkim dzień wdzięczności za wszystkich moich znajomych kapłanów. W Bugisi tego dnia odbyła się uroczysta Msza Święta, podczas której kapłani obmyli stopy 12 osobom jak to uczynił Pan Jezus podczas ostatniej wieczerzy.


W Wielki Piątek odbyła się główna Droga Krzyżowa na terenie Parafii. Przez godzinę towarzyszyliśmy Panu Jezusowi w jego drodze krzyżowej przez naszą Bugisyńską pół-pustynie. Przyszło bardzo dużo osób, choć nie wszyscy z pobudek religijnych. Przychodzili także osoby innych wyznań po prostu obejrzeć „przedstawienie”. Bardzo mnie poruszyła także Adoracja Krzyża, gdy patrzyłam na dzieci, młodzież, starszych, którzy z wielką czcią i wzruszeniem podchodzili „na klęczkach” by ucałować stopy Pana Jezusa. Jak wielka wiara jest w tych prostych ludziach! Niejednokrotnie się tego dnia zawstydziłam!










W Wielką Sobotę popołudniu dopiero przygotowałyśmy naszą skromną święconkę, w której znalazło się kilka kolorowych jajek, dzięki ozdobom przysłanym w paczce z Polski.  W zamrażarce znalazłyśmy jeszcze jakiś kawałek wędzonki z Polski, zostawiony na okazje Śniadania Wielkanocnego. Więc kulinarnie było wszystko gotowe. Jeszcze tylko kilka telefonów do Polski, do rodziny i do przyjaciół i byłyśmy gotowe na tą niezwykłą noc, WIELKĄ NOC! Ale...  o godz. 6pm czyli 2h przed rozpoczęciem Wigilii Pachalnej przyszło niecodzienne w Bugisi, oberwanie chmury. Lało kolejne 4 godziny – na zewnątrz było wszystko zalane po kostki. Co chwilę wyłączali i włączali prąd. Z mojej pięknego afrykańskiego, świątecznego kompletu nici – musiałam wyciągnąć zimowe ubranie z szafy. Nie martwcie się, nie tylko Wy nie mieliście dobrej pogody na święta.  Ja chyba byłam ubrana podobnie jak wy. Ok, u was było może 5*C, u nas 18*C ale dla mnie odczuwalne jak wasze 5*. A więc ubrałam się w ciepłe spodnie, kurtkę z podpinką, grube skarpetki i buty górskie (pożyczone od Joli) a na szyi gruba chusta. Wigilia Paschalna odbywała się w kościele zewnętrznym więc dodatkowo wiało i naprawdę było zimno! To nie przeszkodziło nam jednak powitać Zmartwychwstałego!  Liturgia była przepiękna a tym bardziej że 80 osób dorosłych przyjęło Chrzest Święty i Pierwszą Komunię. Niezwykły był widok starszych babć  idących o lasce do źródła, gdzie zostaną ochrzczone a potem ze wzruszeniem przyjmujące Pierwszą Komunię.




Pierwsza Komunia Święta

Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego przyniosła kolejne 60 chrztów tym razem dzieci. Niezmiernie się cieszyłam gdy pośród maluchów przyjmujących ten sakrament wyłapałam kilkoro dzieci, które przyjęłam na świat. 
W sumie w tą Wielkanoc w całej Parafii czyli nie tylko w głównym kościele ale we wszystkich kaplicach dojazdowych chrzest przyjęło 250 osób :) 







z Moniką :)