niedziela, 24 lutego 2013

Ślub Ino i Lucy - wrzesień 2012

Pod koniec września w Bugisi odbyło się huczne wesele jednego z pracownika naszej kliniki -Innocenta. Są z Lucy juz kilka lat, mają 2 super córeczki i są naprawde świetną parą. Są też mocno zaangażowani w kościele więc postanowili przyjąć sakrament małżeństa i Bogu ślubować swoją miłość. Innocent jest laboratorantem w naszej klinice i pochodzi z plemienia Wakuria a Lucy jest krawcową, z plemienia Wasukuma. Przygotowaniami do wesela zajmowaliśmy się już od kilku tygodni - przede wszystkim wybieraliśmy kolory naszych strojów - każdy kupował po 3 metry 2 materiały o ustalonym kolorze i szyl z tego co chciał. Wybór padł na kolory 1. maziwa - mleczny 2. damu ya mzee  "krew starca"  - co po prostu wyglądało jak ciemnoczerowny.
W czwartek najpierw Lucy przyjęła 3 sakramenty - chrzest, 1-szą Komunię Świętą i bierzmowanie - pomimo swojego mocnego zaangażowania religijnego, nie była jeszcze oficjalnie członkiem kościoła. Ja miałam ten wielki zaszczyt być jej mamą chrzestną. Niesamowite zobaczyć osobę dorosłą, która z wielkim pragnieniem, świadomością i radością wstepuje do Kościoła Katolickiego. Byłam naprawdę wzruszona tego dnia!

W piątek odbył się ślub choć "przedwesele" było już od czwartku wieczora kiedy to zebrały się kobiety by ugotować posiłek dla 200 osób :) Były tańce i spiewy w języku kisukuma i kikuria zgodnie z plemieniami Państwa Młodych.

Ceremonia zaślubin odbyła się w piątek w naszym parafialnym kościele w Bugisi - Panna młoda spoźniła się jakąś godzinę gdyż makijażystka i fryzjerka nie zdążyła na czas dokończyć swego dzieła ;) Było trochę stresu ale ostatecznie w procesji Państwo Młodzi w procesji dotarli do kościoła i zawarli związek małżeński.
Dobiegająca Panna Młoda Lucy :)
 

Lucy ze świadkową Msese :)
 Potem odbyło się przyjęcie weselne, które podobno trwało do rana. Podobno bo my się zmyliśmy po części oficjalnej czyli o 1 w nocy. Ale było po afrykańsku - dużo muzyki i duzo tańców, czasem z przepychem, czasem ze skromnością, czasem komicznie a czasem po prostu wzruszająco :)
Kreacje w kolorze "krwi starca" ;)

niedziela, 17 lutego 2013

Kenia 2012

W związku z odwiedzinami mojej znajomej Ewy wybrałam się do Kenii końcem października. Ewa jest lekarką, specjalizującą się w położnictwie i ginekologii. Jest też prezeską polskiej filii Fundacji MaterCare, która zrzesza katolickich ginekologów i położnikow oraz innych pracowników medycznych. Pośród wielu działań na rzecz kobiet i dzieci Fundacja buduje także szpital ginekologiczno-położniczy w Kenii, w Isiolo.
Przyjęcie Ewy na kenijskim lotnisku było więc tylko początkiem super czasu w Kenii. Mieszkaliśmy w domu SMA, znajdującego się w pięknej dzielnicy Karen. Jeśli ktoś czytał "Pożegnanie z Afryką" Karen Blixen wie, że była ona właścicielką ogromnych terenów na obrzeżach Nairobi. Dziś dzielnica Karen jest zielonym płucem Nairobii i miejscem, gdzie mieszka bardzo dużo cudzoziemców. Neo-kolonizatorzy, w większości Brytyjczycy, mają tam swoje wielkie wille i posiadłości, których nie zawsze byłam w stanie zobaczyć przez 5metrowe mury i żelazne bramy. Dzielnica ta, pomimo generealnych bardzo złych statystyk kryminalnych Nairobii, jest najbezpieczniejszą dzielnicą stolicy. Dlatego też kilkaset zgromadzeń zakonnych i misyjnych zakłada tam swoje domy jako domy prowincjalne/formacyjne/rekolekcyjne dla swoich podopiecznych pochodzących z całej Afryki Wschodniej. Tam też i my, SMA, mamy swój "dom-matkę" dla misjonarzy SMA pracujących w Dystrykcie Wielkich Jezior ( Kenia, Tanzania, DR Kongo, Zambia, RPA, Angola). I właśnie tam się zatrzymaliśmy z Ewą i z ks.Januszem Machotą  na te parę dni. Na pierwszy rzut pojechaliśmy odwiedzić moje ukochane żyrafy. Będąc w Nairobii grzechem nr1 jest nieodwiedzenie żyraf w ich parku w dzielnicy Karen. Ja byłam tam już drugi raz i mogłabym je odwiedzać codziennie. W tym miejscu możesz nakarmić, przytulić, pogłaskać a nawet pocałować te cudowne zwierzaki:) jak można zobaczyć na zdjęciach - to właśnie robiłam :)
Pierwsze zapoznanie Ewy z żyrafą :)


Pierwszego wieczoru pojechaliśmy jeszcze sprawdzić nocne życie Nairobii. Jest takie wspaniałe miejsce jak Tamasha gdzie mnóstwo mieszkańców Nairobii spędza wieczory. To takie pubo-dyskoteki ze świetnym afrykańskim klimatem. Nie dość że serwują dobre i tanie afrykańskie drinki to do tego DJje potrafią świetnie zabawiać klientów. Nas do tańca porwały przeboje lat 70tych i 80tych chociaż potem była i Rihana i afrykańskie rytmy. Jedna z najlepszych imprez w moim dotychczasowym, krótkim jeszcze życiu! Jakby ktoś był w Nairobii to polecam bardzo Tamashę, bezpieczne i bardzo przyjazne miejsce by się zrelaksować i pobyć z przyjaciółmi.

Wróciliśmy do domu o 2 w nocy a o 5 trzeba było już wstawać bo jechaliśmy (Ja, Ewa i x.Janusz) do Isiolo wraz z innymi lekarzami z Fundacji MaterCare, którzy w tym czasie także przebywali w Nairobii. Isiolo leży w samym centrum Kenii, więc przez 5 godziny podróży mogłam podziwiać przepiękne tereny, szczególnie wokół Mount Kenya, najwyższy szczyt Kenii i drugi, po Kilimanjaro najwyższy szczyt w Afryce.
Miałam też zaszczyt, (Tak, bo to zaszczyt!) stanąć na równiku. Jest tylko 15 państw na świecie przez których terytorium przechodzi ta linia dzieląca ziemie na dwie półkule. Na kenijskim równiku nie brakuje turystów i naciągaczy, którzy za kilkanaście dolarów wypiszą Ci piękny dyplom, że byłaś na równiku a za kolejne kilkanaście udowodnią i pokażą w dwóch wiadrach wody na dwóch półkulach, że w jednym woda zakręca w prawo a w drugim w lewo. Zaradność i pomysł na biznes to podstawa! :):)

Szpital w Isiolo, to chyba marzenie wielu - wielu kobiet pragnących bezpiecznie urodzić dziecko; wielu lekarzy i położnych chcących pracować w krajach rozwijających się; wielu krajów rozwijających się chcących mieć tak nowoczesny i dobrze wyposażony szpital. Szpital Fundacji MaterCare znajduje się na obrzeżach miasta Isiolo, na terenach zamieszkanych w większości przez plemiona ludzi Samburu i Turkana. Tereny półpustynne, chatki podobne do pigmejskich, ziemia czerwono-ciemna i wszechpasące się wielbłądy. Suahili jest wciąż dość popularnym językiem w Kenii więc bez problemu mogliśmy się posługiwać z miejscowymi ludźmi. Tereny zachwycają, szpital także dlatego pomimo, że to była krótka wizyta tym razem, wierzę bardzo, że jeszcze kiedyś tam wrócę, choćby na kilka tygodni ale wrócę :)



dr Ewa, przyszła dyrektor Szpitala w Isiolo ;)
 
Rejestracja i izba przyjęć
Nasza ekipa odwiedzająca Isiolo - z Prof.Walley'em na czele
moto-karetka dla ciężarnych kobiet - rewelacyjny pomysł!

Niewłaściwym byłoby niewspomnienie o wielkiej osobie, głównym dyrektorze i współzałożycielem międzynarodowej Fundacji MaterCare. Profesora Roberta Walley'a poznałam w maju zeszłego roku w Polsce podczas konferencji w Szpitalu Św.Rodziny w Warszawie. Ten wspaniały człowiek zaraża swoją charyzmą a jednocześnie pokorą i skromnością. Był on organizotorem i przewodnikiem wyprawy do Isiolo, ten szpital to jego "dziecko" i widać jak wiele miłości włożył w to miejsce. Już wkrótce otwarcie szpitala!
z Ewa i z Prof.Walleyem - ufam, że kiedyś na serio staniemy razem do cięcia cesarskiego :):):)

Po Isiolo czas było wracać do Tanzanii, do naszego Bugisi, w którym Ewa spędziła 2 tygodnie. Ta wspaniała osoba wniosła do naszej wspólnoty wiele radości i dobra. Ewa poświęciła swój urlop i swoje umiejętności by pomóc, na tyle ile jest to możliwe,  kobietom z naszego regionu w różnych schorzeniach ginekologiczno-położniczych. Podczas pierwszej doby pobytu Ewy w Bugisi odbyło się sześć porodów.  Jeden z nich przyjęła Ewa, akurat ten na podłodze , w kucki. To był dzień kiedy sala porodowa zamieniła się w sale operacyjną dla pacjentów z kataraktą. Jedno łóżko przeznaczone było operowanego pacjenta a drugie dla rodzącej. W czasie gdy ja przyjmowałam pierwszy poród przyszła do nas kolejna pacjentka w 6 ciąży, z pełnym rozwarciem szyjki macicy. Ułożyłyśmy ją na podłodze w pokoju obok i w tej pozycji urodziła. Ewa zdążyła założyć tylko rękawiczki i na jej rękach pojawił się po raz pierwszy Tanzanijczyk. Oprócz porodów Ewa profesjonalnie kontrolowała stan naszych noworodków oraz wykonywała badania ultrasonograficzne kobietom. Dzięki temu i ja mogłam się trochę poduczyć, bo mimo, że wykonuję je od dwóch lat, to nie mogę powiedzieć, że to bardzo dobrze umiem robić. Przecież nie skończyłam żadnego kursu a wiedza, która posiadam pochodzi tylko z książek i z doświadczenia. Lekcje z Ewą musiały mi więc zastąpić kurs ultrasonograficzny.

Owocny dyżur
Ewa w swoim żywiole :)
Podczas jej pobytu w Bugisi, na oddział została przyjęta Elizabeth, pacjentka chora na AIDS. Poznałam ją w czasie poradni K, kiedy przychodziła na badania w trakcie swojej 3 ciąży. W tym stanie błogosławionym jej stan się dramatycznie pogorszył i jedynym wyjściem był poród w szpitalu, przy dostępie do natychmiastowej transfuzji krwi. Przyjęliśmy ja na oddział kilka tygodni po tym porodzie. Cierpiała na ogromny obrzęk szyi, który powodował problemy z oddychaniem i jedzeniem. Oprócz tego leczyła w tym czasie gruźlicę, ciężką anemię (Hb wynosiło 5,5g/dl )  i zakażenie skórne. Jako matka miała znikomą ilość pokarmu więc 3 tygodniowy Szymon stracił na wadzę 1,3 kg od czasu narodzin. Elizabeth cierpiała fizycznie ale chyba jeszcze bardziej psychicznie, czując się ciężarem dla męża i złą matką, nie mogąc wykarmić swojego dziecka. Ewa, przyjeżdżając tu, przywiozła ze sobą wielkie pudełko mleka początkowego. Przeznaczyłyśmy je dla małego Szymonka, który szybko je polubił i zaczął przybierać na wadzę. To była dla nas wielka radość! Gorzej było z Elizabeth, która z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Jednego dnia poprosiła mnie o rozmowę więc wieczorem poszłam ją odwiedzić. To była chyba jedna z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. Elizabeth płakała a ja razem z nią. Miała wewnętrzne rozdarcie – z jednej strony chciała umrzeć i przestać być ciężarem a z drugiej, nie chciała osierocić tak szybko swojego synka i owdowić męża. Fizycznie nie była w stanie znieść bólu a duchowo, niemocy w opiece nad synkiem. Błagała Boga o ulgę w cierpieniu ale ostatecznie powierzając się Jego woli. Poprosiła również o sakrament spowiedzi i komunii. Następnego dnia postanowiliśmy ją przetransportować do szpitala rządowego w Shinyandze. Kilka dni później przewieziona została dalej do szpitala do Mwanzy, gdzie podobno ma lepszą opiekę. Rozmawiałam z nią niedawno przez telefon i mówi, że czuję się o wiele lepiej. Nie mogłam uwierzyć w jak dobrym humorze była. Mówi, że czuje jakby dostała od Pana Boga nowe życie, by móc zająć się Szymonem. Dla mnie była prawdziwą bohaterką! Gdy na początku ciąży zdiagnozowano u niej obecność wirusa HIV, razem z mężem postanowili przyjąć na świat dziecko, wiedząc, że ciąża ją bardzo osłabi. Proponowali jej wielokrotnie aborcję, nawet w zaawansowanej ciąży, patrząc na coraz bardziej pogarszający się jej stan. Mimo wszystko nie ugięli się i przyjęli na świat swoje dziecko! Wierzę, że to była dla nich ogromna próba wiary i tylko dzięki temu, Elizabeth pomimo, że otarła się o śmierć, dostała drugą szansę życia.
Moja bohaterka Elizabeth z Szymonem

Zaległości 2012

Nie było mnie tu całe wieki. Nie dam rady opisać wszystkiego co się wydarzyło przez ostatnie 6 ale spróbuję choć po części i z notatek, które gdzies zostawiałam. No to raz jeszcze - REAKTYWUJEMY!

Wpis z 28 listopada 2012

Zauważyłam ostatnio zmianę w swoim podejściu do porodu – mniej się stresuję i mniej panikuję. Wydaje mi się, że miałam tu, w Bugisi, w ciągu ostatnich dwóch lat wszystkie możliwe najgorsze komplikacje okołoporodowe włącznie z wypadniętą pępowiną, porodem miednicowym u pierworódki, przodującym łożyskiem, rzucawką, krwotokiem poporodowym, wypadniętą macicą i ciężką dystocją barkową. Tak, mniej się stresuję, ale to nie znaczy, że jestem mniej wrażliwa czy ostrożna. I co najważniejsze – muszę wierzyć, że i tym razem uda się komuś pomóc. Gdybym kiedyś przestała wierzyć, to szybko musiałabym wrócić do Polski – nie da się tu pracować bez wiary i ufności w Opatrzność Bożą. 

Miałam ostatnio podczas swoich nocnych dyżurów dwa porody bliźniacze. Pierwszy to pacjentka w czwartej ciąży, ale w drugim porodzie. 25Hbd. Ciąża bliźniacza. Przyszła do nas z rozwarciem wynoszącym 4 centymetry. Po kilku godzinach urodziło się pierwsze bliźnię, ważące 600 gramów, dwukrotnie owinięta pępowina wokół szyi, 2 punkty w skali Apgar, na 10 możliwych. Żyło pół godziny. Zaraz po nim narodziło się drugie bliźnię, jego waga wynosiła 650 gramów, dziecko było w ogólnym stanie dobrym, otrzymało 4 punktów w skali Apgar. Zmarło po czterech godzinach. Mama była załamana, naprawdę długo czekali wraz z mężem na te dzieci. Poprzednią, czyli trzecią ciążę poroniła w styczniu 2012 roku z powodu kiły, którą była zarażona. Tym razem powodem poronienia prawdopodobnie była bardzo mocna infekcja układu moczowego, bo tylko ta nieprawidłowość wyszła podczas naszej diagnostyki, która jest – niestety – bardzo ograniczona.
 
Kolejny poród bliźniaczy odbył się tydzień później. Pacjentka w siódmej ciąży, 34hbd. Zadzwonili do mnie w nocy z hasłem – „wypadnięta pępowina u bliźniaków!”. Wyciągnęło mnie to z łóżka w ciągu sekundy! Kiedy dobiegłam na salę porodową okazało się, że pierwsze z bliźniąt już się urodziło, miało 2 kilogramy i dostało 9/10 punktów. To była dobra wiadomość. Druga, zła, była taka, że wypadnięta pępowina należała do drugiego z bliźniąt, które jeszcze się nie narodziło. Sprawdziłam w USG – bliźnię położone było główkowo, a serce wydawało pojedyncze uderzenia. Pacjentka musiała jak najszybciej urodzić drugie z bliźniąt, jeśli jeszcze w ogóle istniała jakaś szansa jego przeżycia. Po około piętnastu minutach narodziło się drugie dzieciątko, otrzymało 1 punkt i pomimo podjętej resuscytacji, odeszło do Pana po krótkim czasie. Mama bardzo to przeżyła, ale cieszyła się przynajmniej z pierwszego synka. Niestety to szczęście nie trwało długo, bo chłopiec zmarł dwa dni później. Powód? Malaria. Dzień po porodzie zbadaliśmy mamę i dziecko, okazało się, że oboje mają mocną malarię. Ponadto mama była zarażona kiłą, nieleczoną w czasie ciąży...
 
W ostatnim czasie spotkałam w naszej klinice dwie osoby chorujące na albinizm(bielactwo). O ile w Europie to nic nadzwyczajnego, tak tu, w Afryce Wschodniej, szczególnie w Tanzanii jest bardzo niebezpieczne. Niebezpieczne, ale nie dlatego, że słońce jest mocne i można szybko nabyć poparzeń skóry. Niebezpieczne, ponieważ części ciała albinosów są warte wiele milionów szylingów dla osób uprawiających magię i szamanizm. Ponoć albinizm to coś nadprzyrodzonego, magicznego, a eliksiry przygotowane na bazie ciała albinosów mają niezwykłe, uzdrowicielskie właściwości. To bardzo rozległy i trudny temat. Od wielu lat rząd Tanzanii stara się walczyć z tym problemem, budowane są specjalne szkoły, miejsca pracy dla albinosów, kształci się ludzi, ale... Szamanizm jest tu tak zakorzeniony, że jeszcze wiele lat musi minąć, by ten straszny proceder się skończył. Poza tym to jest problem w całej Afryce Wschodniej, choć jak mówią statystyki, większość afrykańskich albinosów to Tanzańczycy. Sama słyszałam o wielu przypadkach morderstw osób dotkniętych albinizmem. Nawet w naszej Didii, parę lat temu, znaleziono wypatroszone ciało młodej albinoski z okolicy. Zabierane są ważne części ciała, wewnętrzne i zewnętrzne, na przykład: oczy, nerki, serce. Sprzedaje się je za ogromne pieniądze szamanom, którzy na ich bazie przygotowują swoje napoje. Ktoś powie, że to bajka – to nie bajka, to wciąż rzeczywistość! Poznałam kiedyś albinoskę Devotę, która uciekała przed osobami, które ją „namierzyły” i chciały zgładzić. Zatrzymała się u nas na kilka dni. Innego dnia przyszło do mnie małżeństwo z prośbą o zaadoptowanie i zabranie do Europy ich kilkuletniej córki, albinoski, której groziło niebezpieczeństwo. Ostatnie osoby w klinice, które spotkałam to również dzieci – 2-letnia Christina i 6-letnia Regina. Obie są pod dużą ochroną rodziny i znajomych, a gdy tylko jeszcze trochę podrosną zostaną wysłane do specjalnej szkoły z internatem, gdzie być może uda im się przetrwać. Oby!
Mała Regina z tatą
Któregoś dnia trafił do nas 6-letni chłopiec w dosyć dziwnym i ciężkim stanie. Oprócz zaburzeń psychicznych, był bardzo aktywny fizycznie. Po zbadaniu okazało się, że ma ciężką malarię. Widziałam już wiele przypadków zaawansowanej malarii, ale ten był nadzwyczaj dziwny. Zaczęłam zbierać wywiad i między zdaniami usłyszałam, że chłopiec jakiś czas temu był ugryziony przez bezpańskiego psa. Szczepienie przeciw wściekliźnie otrzymał dopiero pięć dni po ugryzieniu. Nie mógł otrzymać go w terminie, ponieważ w żadnym z okolicznych punktów medycznych szczepienie nie było dostępne. Przyjrzałam się jeszcze raz objawom – chłopiec nie kontaktował, ale był przytomny, nie jadł, dostawał ataku płaczu i krzyku. Jednak to, co mi podsunęło diagnozę, to fakt, że gryzł – gryzł siebie, miał całe pogryzione usta i próbował pogryźć swoich rodziców, którzy się nim opiekowali. Słyszałam kiedyś o szybkim teście na wściekliznę, inaczej nazywaną też wodowstrętem. Wystarczyło, że chłopiec usłyszał odgłos płynącej wody, a potem pokropiłam nią jego nogę – dostał mimowolnych skurczów mięśni kończyn i to charakterystyczne wyginanie ciała. Jednoznacznie chłopiec był zarażony wścieklizną. Był to straszny widok, a jeszcze trudniej było mi przekazać tą wiadomość rodzicom. Załamani, ale nietracący jeszcze nadziei, rodzice postanowili zabrać go do szpitala. Niestety nie było już dla niego ratunku – chłopiec zmarł po kilku godzinach.

Trafił do nas kolejny wcześniak, tygodniowy chłopiec urodzony w 8 miesiącu ciąży. Oprócz zdiagnozowanej malarii i zapalenia płuc chłopiec urodził się z rozszczepem wargi i podniebienia. Bardzo ciężko było mu ssać pierś mamy, więc zdecydowałam założyć mu sondę do żołądkową.  Mimo, że dawno tego nie robiłam, a po raz pierwszy u pacjenta z rozszczepem, bałam się czy się uda. Dzięki Bogu się udało i przez kolejne 3 dni Pendo był karmiony i leczony przez sondę. Niestety nie wiemy czy to zaawansowana malaria czy inne powikłanie ale chłopiec zmarł po kilku dniach pobytu u nas. 


Pendo z rozszczepem wargi i podniebienia
Podczas tej edycji projektu „Dar Życia” mam przyjemność po raz drugi otworzyć Szkołę Rodzenia. Pamiętam jak wielkim zainteresowaniem cieszyła się zeszłoroczna szkoła dlatego tym razem chciałam dać kobietom jeszcze więcej.  W pierwszej grupie znajdowało się 88 kobiet ciężarnych a w drugiej 63. Oprócz podstawowych informacji o przebiegu ciąży i porodu, starałam się je zachęcić do aktywnego porodu. Po początkowym szoku kobiety powoli zaczęły siadać na piłce gimnastycznej i próbować swoich sił w pozycjach wertykalnych. To niesamowite jak niektóre z nich spontanicznie przyjmują różne pozycje do porodu i jak słuchają głosu swojego ciała.



Ćwiczenia na piłce

Pielęgniarka Mama Ada wykłada o karmieniu piersią