niedziela, 12 września 2010
Karibu Tanzania!
Po 14h lotu, 4 startach i 4 lądowaniach – JESTEM W TANZANI. Pierwsza noc w stolicy, Dar es Salaam była spokojna. Jestem zaskoczona po 1: małą ilością jaszczurek, po 2: ciepło/zimnymi nocami, po 3: swoją szybką aklimatyzacją Powiem szczerze – czuję się tu bardzo dobrze. W nocy musiałam stoczyć bój o pierwszeństwo w moim pokoju z takim jednym insektem – nawet nie wiem co to było, ale było duże, z długimi czułkami i zasuwało po całym pokoju. „Delikatnie” go wyprosiłam i jako, że nie wierzę w życie pozagrobowe zwierząt, jestem pewna , że już nie wróci.
W sobotnie południe dotarliśmy do Mwanzy, nad j. Wiktoria. Jest to dosyć spore miasto, zamieszkiwane głównie przez plemię Sukuma. Jednym z głównych środków transportu jest tu dala dala czyli taki mały busik, pędzący ulicami z prędkością światła. Każda dala dala jest kolorowa a na tyle samochodu znajduje się jakieś przesłanie, sentencja, myśl. Zwykle mają one związek z wiarą, np. „Rzeczą wielką jest wiara”, „Bóg jest wspaniały”, „Zdrowaś Maryjo”, „To jest Boga, a nie białego”, „Allah”. Drugi rodzaj malowideł odnosi się do piłki nożnej. W Mwanzie dużym zainteresowaniem cieszy się liga angielska więc można spotkać dala dala w kolorach i z herbem Manchesteru United, Liverpoolu itd. Zresztą nie tylko samochody zdobi się w barwy klubowe, ale także budynki:
W Mwanzie mieszkamy na placówce regionalnej SMA, więc jestem pośród swoich. W sobotnie popołudnie udałam się z o. Tomkiem na „mały” spacer wokół zatoki jeziora. Spacer trwał prawie 3 godziny, za to dostarczył mi bardzo dużo ciekawych informacji i widoków. Po raz pierwszy spotkałam także Masajów. Mwanza to nie jest region, który zamieszkują ale wielu Masajów przyjeżdża tu szukać pracy. Zazwyczaj ją znajdują, ponieważ dzięki swojej wrodzonej czujności i uwadze, uważani są tutaj za najlepszych stróżów.
Niedziela w Mwanzie rozpoczęła się Mszą Świętą w pobliskiej szkole. Za kaplicę służyły 2 klasy połączone tylko jednymi małymi drzwiami. Msza Święta była taka jak na Afrykę przystało – czyli z mnóstwem rytmicznych pieśni, przy których biodra same zaczynają się kołysać. Było więc radośnie i z tradycyjnymi instrumentami, dzięki Bogu. Mówię tak dlatego, bo w wielu kościołach w Tanzanii odchodzi się od lokalnych instrumentów a wprowadza się, na wzór europejski, organy, gitarę czy nawet perkusję. Efekt nie jest najlepszy, ale chyba gorsze jest to, że zatraca się własne korzenie. Dziś były bębny, grzechotki i tamburyno zrobione z kapsli po coca coli, więc efekt był po prostu ŚWIETNY!
Pozdrawiam wszystkich, szczególnie tych co się martwią - nie macie o co się martwić bo jest wspaniale i tak samo się tu czuję !!! :):):):):):)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Moniczka, nie zdążyłam przytulić Cię przed podróżą ale pamiętam w modlitwie... i cieszę się Twoim szczęściem :)
Monik, pojechałaś tam pomagać, ale nie w uśmiercaniu małych, bezbronnych stworzonek :D
Trzymaj się tam Moniś ;) :*
Kasia, ja i Kinia przytuliłyśmy ją jak za nas 3! :) Trzymaj sie Monia! :*
Monia, Twoje opisy tak działają na wyobraźnię, że przy zakmniętych oczach czuję, jakbym była tam razem z Tobą :)
Trzymam kciuki siostrzyczko :*
Prześlij komentarz