Zacznę
może skromnie od przeprosin, bo tak długo się nic nie pojawiło tu nowego...
Wyrzuty sumienia po raz kolejny mnie zmusiły by znaleźć chwilę by coś
napisać. Bo dziać się dzieje choć nie
wszystko się nadaje do opublikowania na blogu. Jak zawsze, postaram się wybrać
te ciekawsze przypadki medyczne bądź sytuacje z życia codziennego.
Chciałabym
zacząć opisując trochę politykę rządu Tanzanii wobec kobiet ciężarnych. Każda
przychodnia zdrowia w Tanzanii, a więc także i nasza, jest zobowiązana do
prowadzenia kliniki dla kobiet ciężarnych. Klinika tak zwana to wybrany jeden
dzień w tygodniu gdzie kobiety przychodzą do najbliższej przychodni, mają
zakładaną kartę ciąży, bezpłatnie przeprowadzane są podstawowe badania (położnicze
zewnętrzne, waga, ciśnienie, HIV, Kiła, Bad. ogólne moczu, poziom hemoglobiny
we krwi itd.). Prócz tego kobiety dostają bezpłatnie leki antymalaryczne,
anty-pasożytnicze, kwas foliowy i żelazo. W sumie powinnam napisać że tak
powinno to wyglądać, taki jest plan rządu. W rzeczywistości wygląda to tak, że
w przychodniach rządowych kobieta dostaje tylko kartę, ma wypisane dane, jest
testowana na obecność wirusa HIV we krwi, pielęgniarka przeprowadza badanie zewnętrzne oraz sprawdza
słuchawką Pinardą czynność serca
dziecka. To wszystko co mogą tam otrzymać. Tym, które chcą więceje, a jest
takich dużo! przychodzą do innych przychodni, w których mogą otrzymać ową
profilaktykę oraz zbadać się. Problem niestety jest większy niż nam sie wydaje i obejmuje cały system zdrowotny w Tanzanii. Wszystkie
reagenty, odczynniki, testy itd. powinny być dostarczane z rządu, tak samo
jeśli chodzi o leki. Rządowe
magazyny są niestety zazwyczaj puste a gdy coś się pojawia trzeba podzielić na wiele przychodni więc tak naprawdę nie udaje nam się wiele dostać. Nie pozostaje nam nic innego jak
kupować wszystko za nasze pieniądze bo przecież nie kupując rząd na tym nie
straci lecz stracą ciężarne kobiety, nasze podopieczne. Kolejnym zarządzeniem jest, że kobieta nie może rozpocząć kliniki, karty ciąży dopóki nie przyjdzie na
pierwszą wizytę z mężem. Celem tego jest by móc zbadać ich
obojga na obecność wirusa HIV. Mam wątpliwości czy to trafne bo kobieta, która zaszła w ciąże
w wyniku gwałtu bądź w wyniku przypadkowej znajomości, bądź kobieta, której mąż
pracuje daleko od domu, a wraca tylko raz na jakiś czas do domu – te kobiety
nie rozpoczną kliniki, nie przeprowadzi im się wszystkich badań, nie da
profilaktyki. A takich kobiet jak zauważyłam jest sporo... Już kilkakrotnie na
własną odpowiedzialność łamałam tą regułę i wydawałam polecenie pielęgniarkom
by rozpoczęły kartę ciążową u pacjentek które właśnie nie były w stanie przyjść
do nas z ojcem dziecka. Upewniłam się, że tak trzeba po jednej
sytuacji, która się wydarzyła jakiś miesiąc temu. Przyjechała do
nas pacjentka ciężarna. Rodzina przywiozła ją na jakiejś przyczepce. Gdy udało mi się wdrapać na tą przyczepę dowiedziałam się od jej mamy że
pacjentka ma 23 lata, ciąża 1., 9 miesiąc, w nocy rozpoczęły się pierwsze
skurcze porodowe ale czuła się coraz gorzej więc nad ranem przywieźli ją do
nas. Pacjentka była nieprzytomna. Rzucające się w oczy mocno żółte podeszwy
stóp podpowiadały nam o głębokiej anemii u tej pacjentki. W pośpiechu
zbadaliśmy poziom hemoglobiny i nie wierzyliśmy własnym oczom gdy wynik wynosił
2,6. A to przecież kilkakrotnie poniżej normy. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś
jeszcze z takim poziomem może żyć. I niestety, po przeniesieniu na oddział,
próbowałam zrobić pacjentce badanie ultrasonograficzne by ocenić stan dziecka,
jednak gdy na nią spojrzałam zorientowałam się że kobieta już nie żyła. Zmarła
dosłownie kilka minut wcześniej, podczas przenoszenia jej z wozu do naszego
oddziału. Nie udało się nic więcej zrobić. Gdy przekazałam tą wiadomość
czekającej na zewnątrz rodzinie usłyszałam pytanie, co z dzieckiem, czy nie
moglibyśmy go wyjąć, może jeszcze udałoby się uratować. Niestety, za późno ale
przecież gdyby można tylko by było zrobić u nas cięcie cesarskie... gdyby można
było... A jaki był największy problem w całej tej sytuacji? Pacjentka , zgodnie
z zakazem rządowym, nie mogła rozpocząć kliniki nigdzie bo nie miała męża, ani
razu podczas ciąży nie był badany u niej poziom hemoglobiny, nigdy nie dostała
żelaza, nigdy nie widziała podczas ciąży położnej/pielęgniarki...
Odpowiadając
między innymi na takie (choć nie tylko) wyzwania pracy z kobietami ciężarnymi,
w ramach projektu DAR ŻYCIA rozpoczęłam z nimi spotkania zwane popularnie
Szkołą Rodzenia. Spotkania odbywają się co drugą sobotę i co mnie bardzo
cieszy, na spotkania przychodni wiele kobiet – średnio ok. 80 na spotkanie.
Mogą się od nas dowiedzieć o przebiegu ciąży, o początku, od kiedy i jak liczą
wiek ciąży ( bo już wiele razy słyszałam że ktoś jest w 11 miesiącu ciąży...),
o prawidłowym odżywianiu, o ćwiczeniach w czasie ciąży przygotowujące do porodu
i połogu. Uczą się także właśnie o klinice dla ciężarnych, kiedy przyjść, co
zabrać itd. Nie zapominam im także powiedzieć jak się przygotować i co
przynieść do porodu a jeśli rodzą w domowym zaciszu to co robić, jak pomóc, na
co zwracać uwagę itd. To chyba tak w wielkim skrócie o tym o czym rozmawiamy.
Mam jeszcze tylko taki cichy plan by Szkole Rodzenia kontynuować po zakończeniu
projektu DAR ŻYCIA, a co więcej jeździć z tymi spotkaniami do okolicznych
wiosek. Ale na to też jeszcze przyjdzie pora... :)
Po ostatnich zajęciach ze szkoły rodzenia jedna z
uczestniczek podczas drogi powrotnej do domu zauważyła że zaczynają jej
odpływać wody płodowe. Był to dopiero skończony 6 miesiąc więc zawróciła do nas
do kliniki. Rzeczywiście, okazało się że kobieta była w porodzie, rozwarcie
wynosiło 3 cm. Była to 7 ciąża. Gdy trochę później zaczęła obficie krwawić
szybko podjęliśmy decyzję o transporcie do miasta do szpitala. Już przyjechał
nawet samochód, który na chwilę miał się stać ambulansem. Było już późno a i
tego wieczoru nie było prądu. Z powodu obfitego krwawienia postanowiliśmy nie wykonywać badania
wewnętrznego. Wraz z pielęgniarką opuściłyśmy salę porodową dosłownie na
chwilę, po czym przybiega mama kobiety rodzącej i mówi że pacjentka ma uczucie
ogromnego parcia. Tak szybko jeszcze chyba nie biegłam na salę porodową... Gdy
dobiegłam okazało się że pacjentka właśnie przed chwilą urodziła,sama, to był jeden
skurcz party i trochę ponad jednokilogramowy chłopiec był już na tym świecie.
Urodziło się także już łożysko, które przedwcześnie odklejające się powodowało
owe krwawienie. Dziecko co ciekawe urodziło się w tzw. czepku więc pierwsze co
zrobiłam to rozdarłam błony płodowe i uwolniłam z nich dzieciaczka. Potem to
już standardowe czynności i w sumie to chłopiec był naprawdę w dobrej kondycji!
Dziś ma już tydzień i miewa się coraz lepiej. A więc pozwólcie, że Wam
przedstawię – to jest Eryk
Od czasu do czasu pojawia się na oddziale u nas John – 9latek chory
na AIDS, sierota, mieszka u jakiś dalszych krewnych ale z racji że dużo choruje to
często jest przyjęty do nas na oddział. To taki jego drugi dom. Ostatnio
uwielbia kolorować świąteczne obrazki. 10 razy dziennie pyta się mnie kiedy go
wezmę do wspaniałego świata – Europy. Zawsze mu obiecuję że już niedługo tam będzie. I to
prawda bo przecież mu nie powiem że tym jego wspaniałym światem, upragnioną
Europą będzie niebo, do którego powoli się zbliża...
John przygotowuje się do Świąt Bożego Narodzenia :) |
Moją radością od 3 tygodni są moje kochane bliźniaki Józef i
Jeremiasz. Przyszli dokładnie 3 tygodnie temu, tydzień po porodzie w domu. Była
to 5 ciąża a dzieci urodziły się w 8 miesiącu. Gdy mama przyszła z nimi Kulwa
czyli pierwszy, starszy bliźniak ważył 1,9kg i miał „jedynie” malarię. Gorzej
było z Dotto czyli drugim, młodszym – ważył 1,6 do tego zdiagnozowaliśmy u
niego zapalenie opon mózgowych, tężec, żółtaczkę oraz malarię... dziecko było
naprawdę w krystycznym stanie. Rozpoczęliśmy leczenie choć przewidywaliśmy że
to ostatnie minuty życia tego maluszka. Mama poprosiła o chrzest więc
ochrzciłam go dając imię Józef. Józio miał jednak wielkie pragnienie życia bo z
dnia na dzień jego stan się poprawiał. W międzyczasie mama poprosiła o chrzest
starszego bliźniaka, w lepszej kondycji Kulwę. Dostał imię Jeremiasz. To dwa,
dosyć popularne tu imiona, w języku suahili mówimy jednak Yusufu i Jeremia
(czyt. Jusufu i Dżeremia) . Kulwa i Dotto to ich pierwsze imiona, tradycyjne,
bo w kulturze plemienia Sukuma ZAWSZE przy ciąży bliźniaczej starsze dziecko
nazywa się Kulwa a młodsze Dotto – to określa zawsze który się pierwszy
urodził, który jest silniejszy, który ma większą władzę w rodzeństwie. Mija już
3 tygodnie od kiedy Ci chłopcy przyszli do nas z mamą i jesteśmy ogromnie
szczęśliwi gdy widzimy jak dochodzą obydwaj do zdrowia. Szczególnie Józio jest
dla nas CUDEM bo już prawie całkowicie wyzdrowiał a i zaczął wspaniale
przybierać na wadze. Gdy tylko dojdzie do 2,5 kg zostaną wypisani do domu. Póki
co ma 2,1kg a Jeremiasz (starszy) 2,6kg.
Na prawym ręku Jeremiasz a na lewym Józio |
Podawanie leków Józiowi |
Z mamą i babcią Józia i Jeremiasza |
Dyżur w przychodni OPD |
Nowy dar życia |
1 komentarz:
Przeczytałam z zapartym tchem... Będę Panią regularnie odwiedzać :)
Prześlij komentarz