Moje wakacje minęły tak samo szybko jak ostatnie 2 lata na tanzańskiej
ziemi . Wróciłam do Tanzanii na kolejny rok, który zapewne minie jeszcze
szybciej.
Jak zawsze moim problemem przed wylotem było jak
upchnąć w dwóch walizkach wszystkie rzeczy, które się chce przewieźć – na szczęście
na lotnisku dzięki małym przekładankom udało się zabrać wszystko czyli 60 kg. O
mały włos a spóźniłabym się pokład samolotu – wzywali mnie już z głośników gdy
ja jeszcze kupowałam sobie książkę na drogę – padł wybór na Carlos Ruiz Zafona –
Gra Anioła – kolejna z barcelońskich opowieści. Polecam! A więc na pokład
wbiegłam przedostatnia :) najpierw lot
do Amsterdamu, gdzie, CIEKAWOSTKA! jeden
z pasów na lotnisku jest poprowadzony nad autostradą! Efekt niezły!
Potem nocny lot do Nairobii – mówi się że nie po to się lata
by się wyspać czy dobrze zjeść czy obejrzeć coś w prywatnym kilkucalowym
telewizorze bądź posłuchać jakiejś muzyki. Ale uwierzcie jeśli wszystkie te
rzeczy się nie udają to można się nieźle zmęczyć przez te 9 godzin na
pokładzie. Wcześnie rano Nairobii powitało mnie „afrykańską zimą” – było jakieś 15 stopni. A przy odprawie Pani
nawet słowa nie wspomniała o moich dwóch walizkach które razem ważyły 50 kg a
powinny tylko 20kg.
Potem lot do Arushy, podczas którego mogłam pierwszy raz w
życiu tak ładnie zobaczyć Kilimanjaro – największą górę Afryki. Pilot był aż
tak pomysłowy, że ją okrążył dzięki czemu mogłam się „napaczeć”.
Potem ostatni lot do Mwanzy i już jestem po właściwej
stronie Tanzanii! Na lotnisku czekali na mnie już Jola i Julietto. A Mwanza ? jak zawsze piękna i żywa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz