poniedziałek, 7 listopada 2011

Codzienne, małe cuda...

Zacznę może skromnie od przeprosin, bo tak długo się nic nie pojawiło tu nowego... Wyrzuty sumienia po raz kolejny mnie zmusiły by znaleźć chwilę by coś napisać.  Bo dziać się dzieje choć nie wszystko się nadaje do opublikowania na blogu. Jak zawsze, postaram się wybrać te ciekawsze przypadki medyczne bądź sytuacje z życia codziennego.


Chciałabym zacząć opisując trochę politykę rządu Tanzanii wobec kobiet ciężarnych. Każda przychodnia zdrowia w Tanzanii, a więc także i nasza, jest zobowiązana do prowadzenia kliniki dla kobiet ciężarnych. Klinika tak zwana to wybrany jeden dzień w tygodniu gdzie kobiety przychodzą do najbliższej przychodni, mają zakładaną kartę ciąży, bezpłatnie przeprowadzane są podstawowe badania (położnicze zewnętrzne, waga, ciśnienie, HIV, Kiła, Bad. ogólne moczu, poziom hemoglobiny we krwi itd.). Prócz tego kobiety dostają bezpłatnie leki antymalaryczne, anty-pasożytnicze, kwas foliowy i żelazo. W sumie powinnam napisać że tak powinno to wyglądać, taki jest plan rządu. W rzeczywistości wygląda to tak, że w przychodniach rządowych kobieta dostaje tylko kartę, ma wypisane dane, jest testowana na obecność wirusa HIV we krwi, pielęgniarka  przeprowadza badanie zewnętrzne oraz sprawdza słuchawką Pinardą czynność  serca dziecka. To wszystko co mogą tam otrzymać. Tym, które chcą więceje, a jest takich dużo! przychodzą do innych przychodni, w których mogą otrzymać ową profilaktykę oraz zbadać się. Problem niestety jest większy niż nam sie wydaje i obejmuje cały system zdrowotny w Tanzanii. Wszystkie reagenty, odczynniki, testy itd. powinny być dostarczane z rządu, tak samo jeśli chodzi o leki. Rządowe  magazyny są niestety zazwyczaj puste a gdy coś się pojawia trzeba podzielić na wiele przychodni więc tak naprawdę nie udaje nam się wiele dostać. Nie pozostaje nam nic innego jak kupować wszystko za nasze pieniądze bo przecież nie kupując rząd na tym nie straci lecz stracą ciężarne kobiety, nasze podopieczne. Kolejnym zarządzeniem jest, że kobieta nie może rozpocząć kliniki, karty ciąży dopóki nie przyjdzie na pierwszą wizytę z mężem. Celem tego jest by móc zbadać ich obojga na obecność wirusa HIV. Mam wątpliwości czy to trafne bo kobieta, która zaszła w ciąże w wyniku gwałtu bądź w wyniku przypadkowej znajomości, bądź kobieta, której mąż pracuje daleko od domu, a wraca tylko raz na jakiś czas do domu – te kobiety nie rozpoczną kliniki, nie przeprowadzi im się wszystkich badań, nie da profilaktyki. A takich kobiet jak zauważyłam jest sporo... Już kilkakrotnie na własną odpowiedzialność łamałam tą regułę i wydawałam polecenie pielęgniarkom by rozpoczęły kartę ciążową u pacjentek które właśnie nie były w stanie przyjść do nas z ojcem dziecka. Upewniłam się, że tak trzeba po jednej sytuacji, która się wydarzyła jakiś miesiąc temu. Przyjechała do nas pacjentka ciężarna. Rodzina przywiozła ją na jakiejś przyczepce. Gdy udało mi się wdrapać na tą przyczepę dowiedziałam się od jej mamy że pacjentka ma 23 lata, ciąża 1., 9 miesiąc, w nocy rozpoczęły się pierwsze skurcze porodowe ale czuła się coraz gorzej więc nad ranem przywieźli ją do nas. Pacjentka była nieprzytomna. Rzucające się w oczy mocno żółte podeszwy stóp podpowiadały nam o głębokiej anemii u tej pacjentki. W pośpiechu zbadaliśmy poziom hemoglobiny i nie wierzyliśmy własnym oczom gdy wynik wynosił 2,6. A to przecież kilkakrotnie poniżej normy. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś jeszcze z takim poziomem może żyć. I niestety, po przeniesieniu na oddział, próbowałam zrobić pacjentce badanie ultrasonograficzne by ocenić stan dziecka, jednak gdy na nią spojrzałam zorientowałam się że kobieta już nie żyła. Zmarła dosłownie kilka minut wcześniej, podczas przenoszenia jej z wozu do naszego oddziału. Nie udało się nic więcej zrobić. Gdy przekazałam tą wiadomość czekającej na zewnątrz rodzinie usłyszałam pytanie, co z dzieckiem, czy nie moglibyśmy go wyjąć, może jeszcze udałoby się uratować. Niestety, za późno ale przecież gdyby można tylko by było zrobić u nas cięcie cesarskie... gdyby można było... A jaki był największy problem w całej tej sytuacji? Pacjentka , zgodnie z zakazem rządowym, nie mogła rozpocząć kliniki nigdzie bo nie miała męża, ani razu podczas ciąży nie był badany u niej poziom hemoglobiny, nigdy nie dostała żelaza, nigdy nie widziała podczas ciąży położnej/pielęgniarki...

Odpowiadając między innymi na takie (choć nie tylko) wyzwania pracy z kobietami ciężarnymi, w ramach projektu DAR ŻYCIA rozpoczęłam z nimi spotkania zwane popularnie Szkołą Rodzenia. Spotkania odbywają się co drugą sobotę i co mnie bardzo cieszy, na spotkania przychodni wiele kobiet – średnio ok. 80 na spotkanie. Mogą się od nas dowiedzieć o przebiegu ciąży, o początku, od kiedy i jak liczą wiek ciąży ( bo już wiele razy słyszałam że ktoś jest w 11 miesiącu ciąży...), o prawidłowym odżywianiu, o ćwiczeniach w czasie ciąży przygotowujące do porodu i połogu. Uczą się także właśnie o klinice dla ciężarnych, kiedy przyjść, co zabrać itd. Nie zapominam im także powiedzieć jak się przygotować i co przynieść do porodu a jeśli rodzą w domowym zaciszu to co robić, jak pomóc, na co zwracać uwagę itd. To chyba tak w wielkim skrócie o tym o czym rozmawiamy. Mam jeszcze tylko taki cichy plan by Szkole Rodzenia kontynuować po zakończeniu projektu DAR ŻYCIA, a co więcej jeździć z tymi spotkaniami do okolicznych wiosek. Ale na to też jeszcze przyjdzie pora... :)

Po ostatnich zajęciach ze szkoły rodzenia jedna z uczestniczek podczas drogi powrotnej do domu zauważyła że zaczynają jej odpływać wody płodowe. Był to dopiero skończony 6 miesiąc więc zawróciła do nas do kliniki. Rzeczywiście, okazało się że kobieta była w porodzie, rozwarcie wynosiło 3 cm. Była to 7 ciąża. Gdy trochę później zaczęła obficie krwawić szybko podjęliśmy decyzję o transporcie do miasta do szpitala. Już przyjechał nawet samochód, który na chwilę miał się stać ambulansem. Było już późno a i tego wieczoru nie było prądu. Z powodu obfitego krwawienia  postanowiliśmy nie wykonywać badania wewnętrznego. Wraz z pielęgniarką opuściłyśmy salę porodową dosłownie na chwilę, po czym przybiega mama kobiety rodzącej i mówi że pacjentka ma uczucie ogromnego parcia. Tak szybko jeszcze chyba nie biegłam na salę porodową... Gdy dobiegłam okazało się że pacjentka właśnie przed chwilą urodziła,sama, to był jeden skurcz party i trochę ponad jednokilogramowy chłopiec był już na tym świecie. Urodziło się także już łożysko, które przedwcześnie odklejające się powodowało owe krwawienie. Dziecko co ciekawe urodziło się w tzw. czepku więc pierwsze co zrobiłam to rozdarłam błony płodowe i uwolniłam z nich dzieciaczka. Potem to już standardowe czynności i w sumie to chłopiec był naprawdę w dobrej kondycji! Dziś ma już tydzień i miewa się coraz lepiej. A więc pozwólcie, że Wam przedstawię – to jest Eryk



Od czasu do czasu pojawia się na oddziale u nas John – 9latek chory na AIDS, sierota, mieszka u jakiś dalszych krewnych ale z racji że dużo choruje to często jest przyjęty do nas na oddział. To taki jego drugi dom. Ostatnio uwielbia kolorować świąteczne obrazki. 10 razy dziennie pyta się mnie kiedy go wezmę do wspaniałego świata – Europy. Zawsze mu obiecuję że już niedługo tam będzie. I to prawda bo przecież mu nie powiem że tym jego wspaniałym światem, upragnioną Europą będzie niebo, do którego powoli się zbliża...

John przygotowuje się do Świąt Bożego Narodzenia :)
Moją radością od 3 tygodni są moje kochane bliźniaki Józef i Jeremiasz. Przyszli dokładnie 3 tygodnie temu, tydzień po porodzie w domu. Była to 5 ciąża a dzieci urodziły się w 8 miesiącu. Gdy mama przyszła z nimi Kulwa czyli pierwszy, starszy bliźniak ważył 1,9kg i miał „jedynie” malarię. Gorzej było z Dotto czyli drugim, młodszym – ważył 1,6 do tego zdiagnozowaliśmy u niego zapalenie opon mózgowych, tężec, żółtaczkę oraz malarię... dziecko było naprawdę w krystycznym stanie. Rozpoczęliśmy leczenie choć przewidywaliśmy że to ostatnie minuty życia tego maluszka. Mama poprosiła o chrzest więc ochrzciłam go dając imię Józef. Józio miał jednak wielkie pragnienie życia bo z dnia na dzień jego stan się poprawiał. W międzyczasie mama poprosiła o chrzest starszego bliźniaka, w lepszej kondycji Kulwę. Dostał imię Jeremiasz. To dwa, dosyć popularne tu imiona, w języku suahili mówimy jednak Yusufu i Jeremia (czyt. Jusufu i Dżeremia) . Kulwa i Dotto to ich pierwsze imiona, tradycyjne, bo w kulturze plemienia Sukuma ZAWSZE przy ciąży bliźniaczej starsze dziecko nazywa się Kulwa a młodsze Dotto – to określa zawsze który się pierwszy urodził, który jest silniejszy, który ma większą władzę w rodzeństwie. Mija już 3 tygodnie od kiedy Ci chłopcy przyszli do nas z mamą i jesteśmy ogromnie szczęśliwi gdy widzimy jak dochodzą obydwaj do zdrowia. Szczególnie Józio jest dla nas CUDEM bo już prawie całkowicie wyzdrowiał a i zaczął wspaniale przybierać na wadze. Gdy tylko dojdzie do 2,5 kg zostaną wypisani do domu. Póki co ma 2,1kg a Jeremiasz (starszy) 2,6kg.


Na prawym ręku Jeremiasz a na lewym Józio
Podawanie leków Józiowi
Z mamą i babcią Józia i Jeremiasza
Dyżur w przychodni OPD
Nowy dar życia