niedziela, 24 lutego 2013

Ślub Ino i Lucy - wrzesień 2012

Pod koniec września w Bugisi odbyło się huczne wesele jednego z pracownika naszej kliniki -Innocenta. Są z Lucy juz kilka lat, mają 2 super córeczki i są naprawde świetną parą. Są też mocno zaangażowani w kościele więc postanowili przyjąć sakrament małżeństa i Bogu ślubować swoją miłość. Innocent jest laboratorantem w naszej klinice i pochodzi z plemienia Wakuria a Lucy jest krawcową, z plemienia Wasukuma. Przygotowaniami do wesela zajmowaliśmy się już od kilku tygodni - przede wszystkim wybieraliśmy kolory naszych strojów - każdy kupował po 3 metry 2 materiały o ustalonym kolorze i szyl z tego co chciał. Wybór padł na kolory 1. maziwa - mleczny 2. damu ya mzee  "krew starca"  - co po prostu wyglądało jak ciemnoczerowny.
W czwartek najpierw Lucy przyjęła 3 sakramenty - chrzest, 1-szą Komunię Świętą i bierzmowanie - pomimo swojego mocnego zaangażowania religijnego, nie była jeszcze oficjalnie członkiem kościoła. Ja miałam ten wielki zaszczyt być jej mamą chrzestną. Niesamowite zobaczyć osobę dorosłą, która z wielkim pragnieniem, świadomością i radością wstepuje do Kościoła Katolickiego. Byłam naprawdę wzruszona tego dnia!

W piątek odbył się ślub choć "przedwesele" było już od czwartku wieczora kiedy to zebrały się kobiety by ugotować posiłek dla 200 osób :) Były tańce i spiewy w języku kisukuma i kikuria zgodnie z plemieniami Państwa Młodych.

Ceremonia zaślubin odbyła się w piątek w naszym parafialnym kościele w Bugisi - Panna młoda spoźniła się jakąś godzinę gdyż makijażystka i fryzjerka nie zdążyła na czas dokończyć swego dzieła ;) Było trochę stresu ale ostatecznie w procesji Państwo Młodzi w procesji dotarli do kościoła i zawarli związek małżeński.
Dobiegająca Panna Młoda Lucy :)
 

Lucy ze świadkową Msese :)
 Potem odbyło się przyjęcie weselne, które podobno trwało do rana. Podobno bo my się zmyliśmy po części oficjalnej czyli o 1 w nocy. Ale było po afrykańsku - dużo muzyki i duzo tańców, czasem z przepychem, czasem ze skromnością, czasem komicznie a czasem po prostu wzruszająco :)
Kreacje w kolorze "krwi starca" ;)

niedziela, 17 lutego 2013

Kenia 2012

W związku z odwiedzinami mojej znajomej Ewy wybrałam się do Kenii końcem października. Ewa jest lekarką, specjalizującą się w położnictwie i ginekologii. Jest też prezeską polskiej filii Fundacji MaterCare, która zrzesza katolickich ginekologów i położnikow oraz innych pracowników medycznych. Pośród wielu działań na rzecz kobiet i dzieci Fundacja buduje także szpital ginekologiczno-położniczy w Kenii, w Isiolo.
Przyjęcie Ewy na kenijskim lotnisku było więc tylko początkiem super czasu w Kenii. Mieszkaliśmy w domu SMA, znajdującego się w pięknej dzielnicy Karen. Jeśli ktoś czytał "Pożegnanie z Afryką" Karen Blixen wie, że była ona właścicielką ogromnych terenów na obrzeżach Nairobi. Dziś dzielnica Karen jest zielonym płucem Nairobii i miejscem, gdzie mieszka bardzo dużo cudzoziemców. Neo-kolonizatorzy, w większości Brytyjczycy, mają tam swoje wielkie wille i posiadłości, których nie zawsze byłam w stanie zobaczyć przez 5metrowe mury i żelazne bramy. Dzielnica ta, pomimo generealnych bardzo złych statystyk kryminalnych Nairobii, jest najbezpieczniejszą dzielnicą stolicy. Dlatego też kilkaset zgromadzeń zakonnych i misyjnych zakłada tam swoje domy jako domy prowincjalne/formacyjne/rekolekcyjne dla swoich podopiecznych pochodzących z całej Afryki Wschodniej. Tam też i my, SMA, mamy swój "dom-matkę" dla misjonarzy SMA pracujących w Dystrykcie Wielkich Jezior ( Kenia, Tanzania, DR Kongo, Zambia, RPA, Angola). I właśnie tam się zatrzymaliśmy z Ewą i z ks.Januszem Machotą  na te parę dni. Na pierwszy rzut pojechaliśmy odwiedzić moje ukochane żyrafy. Będąc w Nairobii grzechem nr1 jest nieodwiedzenie żyraf w ich parku w dzielnicy Karen. Ja byłam tam już drugi raz i mogłabym je odwiedzać codziennie. W tym miejscu możesz nakarmić, przytulić, pogłaskać a nawet pocałować te cudowne zwierzaki:) jak można zobaczyć na zdjęciach - to właśnie robiłam :)
Pierwsze zapoznanie Ewy z żyrafą :)


Pierwszego wieczoru pojechaliśmy jeszcze sprawdzić nocne życie Nairobii. Jest takie wspaniałe miejsce jak Tamasha gdzie mnóstwo mieszkańców Nairobii spędza wieczory. To takie pubo-dyskoteki ze świetnym afrykańskim klimatem. Nie dość że serwują dobre i tanie afrykańskie drinki to do tego DJje potrafią świetnie zabawiać klientów. Nas do tańca porwały przeboje lat 70tych i 80tych chociaż potem była i Rihana i afrykańskie rytmy. Jedna z najlepszych imprez w moim dotychczasowym, krótkim jeszcze życiu! Jakby ktoś był w Nairobii to polecam bardzo Tamashę, bezpieczne i bardzo przyjazne miejsce by się zrelaksować i pobyć z przyjaciółmi.

Wróciliśmy do domu o 2 w nocy a o 5 trzeba było już wstawać bo jechaliśmy (Ja, Ewa i x.Janusz) do Isiolo wraz z innymi lekarzami z Fundacji MaterCare, którzy w tym czasie także przebywali w Nairobii. Isiolo leży w samym centrum Kenii, więc przez 5 godziny podróży mogłam podziwiać przepiękne tereny, szczególnie wokół Mount Kenya, najwyższy szczyt Kenii i drugi, po Kilimanjaro najwyższy szczyt w Afryce.
Miałam też zaszczyt, (Tak, bo to zaszczyt!) stanąć na równiku. Jest tylko 15 państw na świecie przez których terytorium przechodzi ta linia dzieląca ziemie na dwie półkule. Na kenijskim równiku nie brakuje turystów i naciągaczy, którzy za kilkanaście dolarów wypiszą Ci piękny dyplom, że byłaś na równiku a za kolejne kilkanaście udowodnią i pokażą w dwóch wiadrach wody na dwóch półkulach, że w jednym woda zakręca w prawo a w drugim w lewo. Zaradność i pomysł na biznes to podstawa! :):)

Szpital w Isiolo, to chyba marzenie wielu - wielu kobiet pragnących bezpiecznie urodzić dziecko; wielu lekarzy i położnych chcących pracować w krajach rozwijających się; wielu krajów rozwijających się chcących mieć tak nowoczesny i dobrze wyposażony szpital. Szpital Fundacji MaterCare znajduje się na obrzeżach miasta Isiolo, na terenach zamieszkanych w większości przez plemiona ludzi Samburu i Turkana. Tereny półpustynne, chatki podobne do pigmejskich, ziemia czerwono-ciemna i wszechpasące się wielbłądy. Suahili jest wciąż dość popularnym językiem w Kenii więc bez problemu mogliśmy się posługiwać z miejscowymi ludźmi. Tereny zachwycają, szpital także dlatego pomimo, że to była krótka wizyta tym razem, wierzę bardzo, że jeszcze kiedyś tam wrócę, choćby na kilka tygodni ale wrócę :)



dr Ewa, przyszła dyrektor Szpitala w Isiolo ;)
 
Rejestracja i izba przyjęć
Nasza ekipa odwiedzająca Isiolo - z Prof.Walley'em na czele
moto-karetka dla ciężarnych kobiet - rewelacyjny pomysł!

Niewłaściwym byłoby niewspomnienie o wielkiej osobie, głównym dyrektorze i współzałożycielem międzynarodowej Fundacji MaterCare. Profesora Roberta Walley'a poznałam w maju zeszłego roku w Polsce podczas konferencji w Szpitalu Św.Rodziny w Warszawie. Ten wspaniały człowiek zaraża swoją charyzmą a jednocześnie pokorą i skromnością. Był on organizotorem i przewodnikiem wyprawy do Isiolo, ten szpital to jego "dziecko" i widać jak wiele miłości włożył w to miejsce. Już wkrótce otwarcie szpitala!
z Ewa i z Prof.Walleyem - ufam, że kiedyś na serio staniemy razem do cięcia cesarskiego :):):)

Po Isiolo czas było wracać do Tanzanii, do naszego Bugisi, w którym Ewa spędziła 2 tygodnie. Ta wspaniała osoba wniosła do naszej wspólnoty wiele radości i dobra. Ewa poświęciła swój urlop i swoje umiejętności by pomóc, na tyle ile jest to możliwe,  kobietom z naszego regionu w różnych schorzeniach ginekologiczno-położniczych. Podczas pierwszej doby pobytu Ewy w Bugisi odbyło się sześć porodów.  Jeden z nich przyjęła Ewa, akurat ten na podłodze , w kucki. To był dzień kiedy sala porodowa zamieniła się w sale operacyjną dla pacjentów z kataraktą. Jedno łóżko przeznaczone było operowanego pacjenta a drugie dla rodzącej. W czasie gdy ja przyjmowałam pierwszy poród przyszła do nas kolejna pacjentka w 6 ciąży, z pełnym rozwarciem szyjki macicy. Ułożyłyśmy ją na podłodze w pokoju obok i w tej pozycji urodziła. Ewa zdążyła założyć tylko rękawiczki i na jej rękach pojawił się po raz pierwszy Tanzanijczyk. Oprócz porodów Ewa profesjonalnie kontrolowała stan naszych noworodków oraz wykonywała badania ultrasonograficzne kobietom. Dzięki temu i ja mogłam się trochę poduczyć, bo mimo, że wykonuję je od dwóch lat, to nie mogę powiedzieć, że to bardzo dobrze umiem robić. Przecież nie skończyłam żadnego kursu a wiedza, która posiadam pochodzi tylko z książek i z doświadczenia. Lekcje z Ewą musiały mi więc zastąpić kurs ultrasonograficzny.

Owocny dyżur
Ewa w swoim żywiole :)
Podczas jej pobytu w Bugisi, na oddział została przyjęta Elizabeth, pacjentka chora na AIDS. Poznałam ją w czasie poradni K, kiedy przychodziła na badania w trakcie swojej 3 ciąży. W tym stanie błogosławionym jej stan się dramatycznie pogorszył i jedynym wyjściem był poród w szpitalu, przy dostępie do natychmiastowej transfuzji krwi. Przyjęliśmy ja na oddział kilka tygodni po tym porodzie. Cierpiała na ogromny obrzęk szyi, który powodował problemy z oddychaniem i jedzeniem. Oprócz tego leczyła w tym czasie gruźlicę, ciężką anemię (Hb wynosiło 5,5g/dl )  i zakażenie skórne. Jako matka miała znikomą ilość pokarmu więc 3 tygodniowy Szymon stracił na wadzę 1,3 kg od czasu narodzin. Elizabeth cierpiała fizycznie ale chyba jeszcze bardziej psychicznie, czując się ciężarem dla męża i złą matką, nie mogąc wykarmić swojego dziecka. Ewa, przyjeżdżając tu, przywiozła ze sobą wielkie pudełko mleka początkowego. Przeznaczyłyśmy je dla małego Szymonka, który szybko je polubił i zaczął przybierać na wadzę. To była dla nas wielka radość! Gorzej było z Elizabeth, która z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Jednego dnia poprosiła mnie o rozmowę więc wieczorem poszłam ją odwiedzić. To była chyba jedna z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. Elizabeth płakała a ja razem z nią. Miała wewnętrzne rozdarcie – z jednej strony chciała umrzeć i przestać być ciężarem a z drugiej, nie chciała osierocić tak szybko swojego synka i owdowić męża. Fizycznie nie była w stanie znieść bólu a duchowo, niemocy w opiece nad synkiem. Błagała Boga o ulgę w cierpieniu ale ostatecznie powierzając się Jego woli. Poprosiła również o sakrament spowiedzi i komunii. Następnego dnia postanowiliśmy ją przetransportować do szpitala rządowego w Shinyandze. Kilka dni później przewieziona została dalej do szpitala do Mwanzy, gdzie podobno ma lepszą opiekę. Rozmawiałam z nią niedawno przez telefon i mówi, że czuję się o wiele lepiej. Nie mogłam uwierzyć w jak dobrym humorze była. Mówi, że czuje jakby dostała od Pana Boga nowe życie, by móc zająć się Szymonem. Dla mnie była prawdziwą bohaterką! Gdy na początku ciąży zdiagnozowano u niej obecność wirusa HIV, razem z mężem postanowili przyjąć na świat dziecko, wiedząc, że ciąża ją bardzo osłabi. Proponowali jej wielokrotnie aborcję, nawet w zaawansowanej ciąży, patrząc na coraz bardziej pogarszający się jej stan. Mimo wszystko nie ugięli się i przyjęli na świat swoje dziecko! Wierzę, że to była dla nich ogromna próba wiary i tylko dzięki temu, Elizabeth pomimo, że otarła się o śmierć, dostała drugą szansę życia.
Moja bohaterka Elizabeth z Szymonem

Zaległości 2012

Nie było mnie tu całe wieki. Nie dam rady opisać wszystkiego co się wydarzyło przez ostatnie 6 ale spróbuję choć po części i z notatek, które gdzies zostawiałam. No to raz jeszcze - REAKTYWUJEMY!

Wpis z 28 listopada 2012

Zauważyłam ostatnio zmianę w swoim podejściu do porodu – mniej się stresuję i mniej panikuję. Wydaje mi się, że miałam tu, w Bugisi, w ciągu ostatnich dwóch lat wszystkie możliwe najgorsze komplikacje okołoporodowe włącznie z wypadniętą pępowiną, porodem miednicowym u pierworódki, przodującym łożyskiem, rzucawką, krwotokiem poporodowym, wypadniętą macicą i ciężką dystocją barkową. Tak, mniej się stresuję, ale to nie znaczy, że jestem mniej wrażliwa czy ostrożna. I co najważniejsze – muszę wierzyć, że i tym razem uda się komuś pomóc. Gdybym kiedyś przestała wierzyć, to szybko musiałabym wrócić do Polski – nie da się tu pracować bez wiary i ufności w Opatrzność Bożą. 

Miałam ostatnio podczas swoich nocnych dyżurów dwa porody bliźniacze. Pierwszy to pacjentka w czwartej ciąży, ale w drugim porodzie. 25Hbd. Ciąża bliźniacza. Przyszła do nas z rozwarciem wynoszącym 4 centymetry. Po kilku godzinach urodziło się pierwsze bliźnię, ważące 600 gramów, dwukrotnie owinięta pępowina wokół szyi, 2 punkty w skali Apgar, na 10 możliwych. Żyło pół godziny. Zaraz po nim narodziło się drugie bliźnię, jego waga wynosiła 650 gramów, dziecko było w ogólnym stanie dobrym, otrzymało 4 punktów w skali Apgar. Zmarło po czterech godzinach. Mama była załamana, naprawdę długo czekali wraz z mężem na te dzieci. Poprzednią, czyli trzecią ciążę poroniła w styczniu 2012 roku z powodu kiły, którą była zarażona. Tym razem powodem poronienia prawdopodobnie była bardzo mocna infekcja układu moczowego, bo tylko ta nieprawidłowość wyszła podczas naszej diagnostyki, która jest – niestety – bardzo ograniczona.
 
Kolejny poród bliźniaczy odbył się tydzień później. Pacjentka w siódmej ciąży, 34hbd. Zadzwonili do mnie w nocy z hasłem – „wypadnięta pępowina u bliźniaków!”. Wyciągnęło mnie to z łóżka w ciągu sekundy! Kiedy dobiegłam na salę porodową okazało się, że pierwsze z bliźniąt już się urodziło, miało 2 kilogramy i dostało 9/10 punktów. To była dobra wiadomość. Druga, zła, była taka, że wypadnięta pępowina należała do drugiego z bliźniąt, które jeszcze się nie narodziło. Sprawdziłam w USG – bliźnię położone było główkowo, a serce wydawało pojedyncze uderzenia. Pacjentka musiała jak najszybciej urodzić drugie z bliźniąt, jeśli jeszcze w ogóle istniała jakaś szansa jego przeżycia. Po około piętnastu minutach narodziło się drugie dzieciątko, otrzymało 1 punkt i pomimo podjętej resuscytacji, odeszło do Pana po krótkim czasie. Mama bardzo to przeżyła, ale cieszyła się przynajmniej z pierwszego synka. Niestety to szczęście nie trwało długo, bo chłopiec zmarł dwa dni później. Powód? Malaria. Dzień po porodzie zbadaliśmy mamę i dziecko, okazało się, że oboje mają mocną malarię. Ponadto mama była zarażona kiłą, nieleczoną w czasie ciąży...
 
W ostatnim czasie spotkałam w naszej klinice dwie osoby chorujące na albinizm(bielactwo). O ile w Europie to nic nadzwyczajnego, tak tu, w Afryce Wschodniej, szczególnie w Tanzanii jest bardzo niebezpieczne. Niebezpieczne, ale nie dlatego, że słońce jest mocne i można szybko nabyć poparzeń skóry. Niebezpieczne, ponieważ części ciała albinosów są warte wiele milionów szylingów dla osób uprawiających magię i szamanizm. Ponoć albinizm to coś nadprzyrodzonego, magicznego, a eliksiry przygotowane na bazie ciała albinosów mają niezwykłe, uzdrowicielskie właściwości. To bardzo rozległy i trudny temat. Od wielu lat rząd Tanzanii stara się walczyć z tym problemem, budowane są specjalne szkoły, miejsca pracy dla albinosów, kształci się ludzi, ale... Szamanizm jest tu tak zakorzeniony, że jeszcze wiele lat musi minąć, by ten straszny proceder się skończył. Poza tym to jest problem w całej Afryce Wschodniej, choć jak mówią statystyki, większość afrykańskich albinosów to Tanzańczycy. Sama słyszałam o wielu przypadkach morderstw osób dotkniętych albinizmem. Nawet w naszej Didii, parę lat temu, znaleziono wypatroszone ciało młodej albinoski z okolicy. Zabierane są ważne części ciała, wewnętrzne i zewnętrzne, na przykład: oczy, nerki, serce. Sprzedaje się je za ogromne pieniądze szamanom, którzy na ich bazie przygotowują swoje napoje. Ktoś powie, że to bajka – to nie bajka, to wciąż rzeczywistość! Poznałam kiedyś albinoskę Devotę, która uciekała przed osobami, które ją „namierzyły” i chciały zgładzić. Zatrzymała się u nas na kilka dni. Innego dnia przyszło do mnie małżeństwo z prośbą o zaadoptowanie i zabranie do Europy ich kilkuletniej córki, albinoski, której groziło niebezpieczeństwo. Ostatnie osoby w klinice, które spotkałam to również dzieci – 2-letnia Christina i 6-letnia Regina. Obie są pod dużą ochroną rodziny i znajomych, a gdy tylko jeszcze trochę podrosną zostaną wysłane do specjalnej szkoły z internatem, gdzie być może uda im się przetrwać. Oby!
Mała Regina z tatą
Któregoś dnia trafił do nas 6-letni chłopiec w dosyć dziwnym i ciężkim stanie. Oprócz zaburzeń psychicznych, był bardzo aktywny fizycznie. Po zbadaniu okazało się, że ma ciężką malarię. Widziałam już wiele przypadków zaawansowanej malarii, ale ten był nadzwyczaj dziwny. Zaczęłam zbierać wywiad i między zdaniami usłyszałam, że chłopiec jakiś czas temu był ugryziony przez bezpańskiego psa. Szczepienie przeciw wściekliźnie otrzymał dopiero pięć dni po ugryzieniu. Nie mógł otrzymać go w terminie, ponieważ w żadnym z okolicznych punktów medycznych szczepienie nie było dostępne. Przyjrzałam się jeszcze raz objawom – chłopiec nie kontaktował, ale był przytomny, nie jadł, dostawał ataku płaczu i krzyku. Jednak to, co mi podsunęło diagnozę, to fakt, że gryzł – gryzł siebie, miał całe pogryzione usta i próbował pogryźć swoich rodziców, którzy się nim opiekowali. Słyszałam kiedyś o szybkim teście na wściekliznę, inaczej nazywaną też wodowstrętem. Wystarczyło, że chłopiec usłyszał odgłos płynącej wody, a potem pokropiłam nią jego nogę – dostał mimowolnych skurczów mięśni kończyn i to charakterystyczne wyginanie ciała. Jednoznacznie chłopiec był zarażony wścieklizną. Był to straszny widok, a jeszcze trudniej było mi przekazać tą wiadomość rodzicom. Załamani, ale nietracący jeszcze nadziei, rodzice postanowili zabrać go do szpitala. Niestety nie było już dla niego ratunku – chłopiec zmarł po kilku godzinach.

Trafił do nas kolejny wcześniak, tygodniowy chłopiec urodzony w 8 miesiącu ciąży. Oprócz zdiagnozowanej malarii i zapalenia płuc chłopiec urodził się z rozszczepem wargi i podniebienia. Bardzo ciężko było mu ssać pierś mamy, więc zdecydowałam założyć mu sondę do żołądkową.  Mimo, że dawno tego nie robiłam, a po raz pierwszy u pacjenta z rozszczepem, bałam się czy się uda. Dzięki Bogu się udało i przez kolejne 3 dni Pendo był karmiony i leczony przez sondę. Niestety nie wiemy czy to zaawansowana malaria czy inne powikłanie ale chłopiec zmarł po kilku dniach pobytu u nas. 


Pendo z rozszczepem wargi i podniebienia
Podczas tej edycji projektu „Dar Życia” mam przyjemność po raz drugi otworzyć Szkołę Rodzenia. Pamiętam jak wielkim zainteresowaniem cieszyła się zeszłoroczna szkoła dlatego tym razem chciałam dać kobietom jeszcze więcej.  W pierwszej grupie znajdowało się 88 kobiet ciężarnych a w drugiej 63. Oprócz podstawowych informacji o przebiegu ciąży i porodu, starałam się je zachęcić do aktywnego porodu. Po początkowym szoku kobiety powoli zaczęły siadać na piłce gimnastycznej i próbować swoich sił w pozycjach wertykalnych. To niesamowite jak niektóre z nich spontanicznie przyjmują różne pozycje do porodu i jak słuchają głosu swojego ciała.



Ćwiczenia na piłce

Pielęgniarka Mama Ada wykłada o karmieniu piersią




środa, 19 września 2012

Kryminalne zagadki z Didii


Didia. Jest wieczór 18.września godz. 18.40, zaczęło się ściemniać, sprzedawcy zaczynają liczyć swój dzienny utarg, powoli się zamyka sklepy a zaczyna życie rodzinne, miasteczkowe czyli na świeżym powietrzu. Przy młynie zatrzymuje się motocykl i dwóch mężczyzn udaje się do sklepu z materiałami budowlanymi. Wchodzą i zaczynają rozmawiać ze sprzedawcą – jeden z mężczyzn jest jego młodszym bratem. Wciągają też siłą do sklepu żonę sprzedawcy. Zaczynają się kłócić o jakieś sprawy rodziny – nagle jeden z mężczyzn wyciąga karabin maszynowy i oddaje kilka strzałów w stronę mężczyzny  i kilka kolejnych w stronę kobiety. Oboje padają na ziemię – nieuzbrojony mężczyzna zaczyna kraść pieniądze z utargu a drugi, uzbrojony wychodzi na zewnątrz i oddaje kilkanaście strzałów w powietrze.  Wszyscy uciekają gdzie popadnie – kilkutysięczna Didia wpada w panikę, w ciągu kilka minut milknie i pustoszeje. Mężczyźni spokojnym krokiem udają się do młyna zabrać motocykl, odjeżdżają po drodze strzelając w nogi uciekających ludzi.

Chwilę potem w Bugisi, położonym 2 kilometry od Didii...
Byłam wtedy on-call. Zawołali mnie do szycia rany u kobiety, która miała wypadek w trakcie panicznej ucieczki z Didii. Zderzyła się z jadącym rowerem. Po zszyciu łydki (14 szwów) dostaliśmy telefon, że wiozą do nas 23letniego chłopaka, który chciał popełnić samobójstwo gdy dowiedział się o zabójstwie w Didii. Znał bardzo dobrze tą rodzinę, był traktowany jak jej członek. Silao, bo tak miał na imię połknął dużo tabletek o nieznanej nazwie. Mieli go zawieźć do szpitala ale tej nocy nikt nigdzie nie chciał się ruszyć, ani rowerem, ani motocyklem, ani samochodem – więc nawet rządowa karetka nie chciała go przewieźć do Shinyangi. Przynieśli go do nas, był nieprzytomny, brak jakichkolwiek reakcji na bodźce. Podaliśmy mu płyny infuzyjne,  w sumie 3 litry, dostał też węgiel drzewny. W nocy jego stan się poprawił – zaczął nawet coś się pytać „przez sen”.  Potem nad ranem jednak się pogorszył i na prośbę rodziny przetransportowaliśmy go do szpitala ale tak naprawdę to nie wiem po co... znając realia to nic więcej prócz podania płynów nie podadzą. Gdy rodzina przebierała Silao przed wyjazdem do szpitala to w jednej z kieszeni znaleźli list pożegnalny, w którym tłumaczył dlaczego to zrobił.
Zaraz po Silao w nocy przywieźli drugą kobietę, postrzeloną w kolano w trakcie ucieszki. Kula na szczęście nie została w kolanie a jedynie drasnęła pod kolanem. Draśnięcie jednak było na tyle głębokie, że musiałam założyć 5 szwów.
Tak wyglądała ostatnia noc w Didii. Ci, którzy zostali w Didii mówili, że nigdy nie było tam tak cicho w nocy. Nikogo na ulicy, żadnej muzyki ani nawet chrząknięcia przechodniów. Każdy zabarykadował się w domu – ludzie myśleli, że to byli obcy złodzieje. Jak się dziś okazało to było ustawione morderstwo spowodowane przez konflikt w tej rodzinie. Dziś policja się pojawiła i składałam zeznania o naszych nocnych pacjentach a najbardziej interesował ich Silao. Czemu ? Wg tanzanijskiego prawa próba samobójcza jest dużym przestępstwem . Jeśli ktoś przeżyje próbę samobójczą, po wyjściu ze szpitala idzie do więzienia. To już nie pierwszy przypadek gdy policja czeka pod naszą przychodnią gdy niedoszły samobójca dostanie wypis ze szpitala i jest natychmiastowo aresztowany przez policję... 

niedziela, 16 września 2012

Spokojna niedziela


Niby w niedziele mam wolne ale gdy jest taka potrzeba to wołają mnie do pomocy. Tak było i dziś – wyciągnęli mnie z Mszy o 8.30. Okazało się, że przyszła właśnie 16 letnia dziewczyna, w pierwszej ciąży, 9 miesiąc, pełne rozwarcie i położenie ... miednicowe zupełne. Stópki na wychodzie . Najpierw wykonałam dużą episiotomię a potem zaczęliśmy z rodzić. Dziewczyna parła dosyć dobrze. Doszliśmy do łopatek, po drodze odwinęłam 3 razy pępowinę zawiniętą wokół obu pachwin i wokół brzucha. To nie rokowało dobrze na przyszłość tym bardziej że smółka już była jak przyszłam. Na dodatek  – zarzucone rączki, których nie cierpię i ciężko mi je zawsze uwolnić. Udało się ale została głowa, z którą było trochę problemów. Doszła Siostra Emmanuela i pomogła urodzić głowę. Był problem z łożyskiem więc ona się nim zajęła a ja próbowałam przywrócić na ziemię tego małego mężczyznę – urodził się na 2 punkty. I znowu poligon – kilkuminutowa walka o życie – wrócił! I tak płakał, chyba żeby wszyscy usłyszeli tą dobrą nowinę. Odwiedziłam ich po południu na oddziale położniczym – mały zaczął łapać brązowy kolor i fajnie płakał a potem ssał mleko od mamy. Musiałam też trochę nakrzyczeć na mamę bo jej winy było w  tym dużo. Nie mogła u nas rodzić! – w czasie ciąży zdiagnozowaliśmy położenie miednicowe i dobrze wiedziała, że może urodzić tylko w szpitalu i tylko przez cięcie cesarskie. Miała się przygotować. Ale wraz z rodziną uknuła inny plan – dwa dni w domu siedziała ze skurczami i dopiero gdy nóżki dziecka dochodziły do wychodu – zdecydowali się ją przywieźć do nas bo wiedzieli, że będzie musiała wtedy urodzić na miejscu u nas i nikt jej do szpitala nie zawiezie bo będzie za późno. Nieodpowiedzialność totalna! Gdy rozmawiałam o tym z jej rodziną i z nią samą każdy tylko się uśmiechał pod nosem, okazując zadowolenie z udanego planu. Co usłyszałam?  "Bahati Nzuri. Mungu alitusaidia!" –w j.suahili – „To Szczęście! Pan Bóg nam dopomógł.” Wyszłam. Brak mi było słów na taką reakcję. Chyba nigdy nie zrozumiem tej kultury i niektórych zwyczajów ... 


Po rannym porodzie zbadałam jeszcze druga pacjentkę w pierwszej ciąży, która przyjęta została na salę porodową rano, z dobrą czynnością skurczową. Było 8 cm rozwarcia ale zaniepokoiła mnie „dziwna”,  nie skrócona szyjka od strony spojenia łonowego. Zmierzyłam miednicomierzem miednicę choć nie jestem w tym dobra. Wymiary były takie trochę „naciągnięte” i to mi dało do myślenia ale dałam jej trochę czasu. Poszłam do domu i popołudniu intuicja mi mówiła by iść ją zbadać jeszcze. Intuicja to w gruncie rzeczy dobra rzecz – miała rację , często ją ma. W badaniu wewnętrznym okazało się że dziecko nie idzie tak jak powinno – tzw. asynlityzm tylny czyli szew strzałkowy przy kości łonowej - mogłam to wybadać dopiero teraz bo rano przodowało dużo wód płodowych – nie zauważyłam nic podejrzanego w szwach bo ciężko było do nich w ogóle dojść. Teraz asynklityzm był bardzo widoczny. Dziewczyna pojechała do szpitala na cięcie cesarskie – przy tej odmianie nieprawidłowości ułożenia – jedyną opcją jest cięcie cesarskie. Przy opcji przedniej jest łatwiej bo gdy główka dotrze do próżni rodzi się już normalnie. 

Tak minęła dziesiejsza niedziela w Bugisi – nie napiszę normalna bo takie nieprawidłowości nie zdarzają się często.  Ot, kilka  razy w miesiącu... 

czwartek, 13 września 2012

tymczasem w Bugisi

Czas leci bardzo szybko! Lipiec i sierpień były u nas bardzo pracowite – był czas kiedy podłogi brakowało dla pacjentów leżących na materacach a na jednym łóżku przyjętych była 3 dzieci bądź 2 dorosłych. Ciekawe, że nikt nie narzekał i nie odmawiał przyjęcia ze względu na warunki. Jak można wiele docenić gdy ma się tak mało!



Mamy od 3 tygodni na naszym oddziale małą Mwajumę – urodzoną w domu. Rodzice chorzy na AIDS i gruźlicę, mama przyjmująca ciężkie leki antyretrowirusowe i na gruźlicę. Gdy rodzice przynieśli ją do nas malutka była naprawdę malutka i ważyła 1,1kg. Jest zdrowa, silna, szybko nauczyła się ssać a i mama ma mleko. Jedyny problem w tym, że leki, które mama używa bardzo źle działają na dziewczynkę. Laurencia, nasza specjalistka od kobiet ciężarnych i położnic chorujących na AIDS, nie daje jej dużych szans na przeżycie. Mała żeby żyć musi pić mleko od mamy, w którym przecież znajdują się też mocne leki których używa mama. Póki co próbujemy, walczymy choć mała stale traci na wadze mimo, że dużo i często ssie. Ktoś powie - inne mleko, mieszanki, zastępcze ? brak.... poza tym dla wcześniaka mleko mamy jest lekarstwem na wszystko – w tym przypadku jednak lekarstwem i trucizną w jednym. 


Mieliśmy ostatnio bardzo fajnych gości z Polski – ks. Antoni , jego brat Janek – podróżnik, Frania –psycholog i Agnieszka lekarz anestezjolog. Razem tworzyli świetną grupę, ale patrząc na ich różnorodność to Duch Święty musiał się nieźle napocić, że oni się tak świetnie razem dogadują! :):):)  Nasze do późna rozmowy, przemyślenia, dyskusje, śmiechy ukrócały o kilka godzin nasz sen ale chyba nikt nie żałował. No może troszkę rano gdy nie miało się siły by zwlec się z łóżka :) Ale aż radość gościć TAKICH gości :):):)
W czasie pobytu naszych gości trafiła do nas pacjentka w 26tyg ciąży z bardzo dużym powiększeniem węzłów chłonnych szyjnych, opuchniętą całą jamą ustną – nie była w stanie zamknąć ust z którego wystawał opuchnięty i nabrzmiały język. Początkowa diagnoza – zapalenie języka i jamy ustnej – pacjentka dostała mocny antybiotyk ale poprawy nie było widać. Gdy jednego wieczoru odwiedziłyśmy ją z Agnieszką to doszłyśmy do wniosku że to może być jednak  mononukleoza – dostała przez sondę (nie była w stanie nic połknąć) Acyklowir i już po paru godzinach było widać widoczną poprawę. Poniższe zdjęcie było zrobione już po kilku dniach więc wyobraźcie sobie co było „przed”.




W ostatni piątek przyszły w odstępie półgodzinnym 3 pacjentki w 6, 7 i 7 miesiącu ciąży – jak na złość wszystkie z łożyskiem przodującym (potwierdzone ultrasonograficznie ) i każda z krwawieniem choć nie obfitym. Wszystkie pojechały do szpitala a tam albo zrobią cięcia albo zatrzymają je na oddziale z bezwzględnym zakazem wstawania choć w to akurat wątpię znając realia tego szpitala. Najprędzej to... zostaną wypisane do domu z jakimiś lekami.
Mam też ostatnio nieszczęście do nieprawidłowych położeń dzieci -  w ostatni wtorek w nocy zawołali mnie do pacjentki w 8 miesiącu ciąży, z mocnym krwawieniem i czynnością skurczową. Była noc więc nie miałam dostępu do ultrasonografu ale Dopplerem zbadałam czynność serca dziecka –była bardzo dobra. Badanie wewnętrzne mnie zaskoczyło i przeraziło bo dziecko szło kolankiem – jednym kolankiem. W ciągu paru minut karetka zabrała ją do szpitala na cięcie.

Ostatni przypadek to poród z przed 2óch tygodni. Przyszła do nas pacjentka w pierwszej ciąży, w 7.miesiącu,  z bólem brzucha choć sama nie potrafiła określić czy to są skurcze. Po badaniach laboratoryjnych okazało się, że ma pasożyty zwane” Hook-worms” co w języku polskim medycznym jest nazywane podobno tęgoryjcem dwunastnicy (?). To powodowało że miała bardzo mocny ból brzucha i chyba już nie odróżniała skurczy od bólu spowodowanego przez robaki.  Przyjęłyśmy ją na salę porodową i w badaniu okazało się że ona ma już 8 cm rozwarcia! W badaniu wewnętrznym nie mogłam wybadać części przodującej bo najpierw „szedł” worek owodniowy z dużą ilością płynu. W badaniu zewnętrznym , tj. chwytami Leopolda także nie potrafiłyśmy 100%owo określić położenia dziecka choć wydawało mi się bardziej, że przodują pośladki.  Nasz ultrasonograf w tym czasie był w naprawie, więc też nie można było nic potwierdzić. Nie mogliśmy przetransportować jej do szpitala bo czynność skurczowa była dosyć silna i w krótkim czasie było pełne rozwarcie a pęcherz płodowy powoli ukazywał się w szparze sromowej. Co ciekawe – wciąż nie można było wybadać części przodującej a czynność serca dziecka – dobra, choć z kilkoma spadkami . Następnie po kilkunastu minutach mimo dobrej czynności skurczowej nie było widać postępu części przodującej więc  postanowiłam delikatnie nakłuć pod kontrolą pęcherz płodowy by wody zaczęły powoli odpływać. I rzeczywiście przez następne kilka minut przez malutką dziurkę w pęcherzu wypływał czysty płyn owodniowy i po kilku minutach w szparze sromowej ukazały się ... dwie stópki a wokół nich i wzdłuż nóg owinięta pępowina. Pacjentka parła kilkakrotnie ale nie było żadnego postępu części przodującej, pojawiła się też smółka w dużej ilości więc po konsultacji z drugą położna zdecydowałam się na ręczne wydobycie dziecka – wóz albo przewóz – dziecko musiało się jak najszybciej urodzić tym bardziej że w badaniu wewnętrznym wychodziło na to, że dziecko jest bardzo owinięte pępowiną. Po episiotomii zaczęłam, zgodnie z tym co pamiętałam z książki profesora Troszyńskiego, ręcznie wydobywać dziecko. Miałam asystę 2 pielęgniarek i udało się! Ale łożysko urodziło się razem z dziewczynką bo oprócz zawiniętych nóżek dziewczynka miała pępowinę wokół szyi 2 razy ciasno zawiniętą. To sprawiło, że tak krótka pępowina nie pozwalała dziecku „normalnie” przejść przez kanał rodny a łożysko odkleiło się w czasie 2 okresu porodu. Dziewczynka, 1,6 kg, urodziła się na 3 punkty, nie oddychała ale podjęliśmy reanimację i w sumie „wróciła” – ale tylko na 3 godziny i zmarła. Gdy opowiadałam to znajomemu lekarzowi to powiedział, że to cud że w ogóle żyła te 3 godzony – i też tak myślę. Nikt nie miał wpływu na to co było w łonie mamy – gdyby kobieta przyszła wcześniej do nas może zdążylibyśmy do szpitala i przeprowadziliby cięcie – gdyby ... ale przecież nie wszystko jest w naszych rękach!

Poza tymi trudnymi porodami było też wiele pięknych i czasem śmiesznych porodów więc nie myślcie sobie że u nas to tylko dzieją się patologie  - nie prawda! Jest wiele pięknych sytuacji i wspaniałych pacjentów , którzy dają mi wiele radości !


"mała chirurgia" 



W ostatnim tygodniu mieliśmy w Bugisi wielką uroczystość – 25lecie ślubów zakonnych s.Kathleen –dotychczasowej dyrektorki naszej przychodni zdrowia. Dotychczasowej ponieważ Jubileusz był jednocześnie jej pożegnaniem po kilkuletniej pracy misyjnej w Tanzanii. Uroczystość tego dnia była przepiękna! Można było usłyszeć wiele pięknych śpiewów w języku sukuma (j. tradycyjny) jak i zobaczyć wiele pięknych tańców.
Modlitwa wiernych w wielu językach
Prawie wszyscy pracownicy kliniki z S.Kathleen
„Gośćmi specjalnymi” były 3 ogromne węże – Pytony, które podobno miały nas zabawiać. Mnie i nie tylko mnie, tak wystraszyły po wyniesieniu ich na środek, że musiałam opuścić to widowisko – oczami wyobraźni widziałam już jak atakują ludzi. Choć nic takiego się nie stało ale efekt był niesamowity. Potem by trochę przełamać swój lęk do nich i namówiona przez koleżanki zrobiłam sobie z nimi kilka zdjęć lekko podtrzymując najmniejszego z nich bo odwagi mi nie starczyło na więcej... 



poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Bugisi

Niedzielne popołudnie. Próbuje chwile odpocząć w ten upalny dzień. Za chwilę słyszę „słowne” pukanie do drzwi czyli „hodi hodi”. Wychodzę i oczom nie wierzę bo przed drzwiami stoi dwóch prawdziwych Masajów . Chyba prędzej bym się w naszym buszu spodziewała  Świętego Mikołaja niż Masajów. W sumie do ich terytorium jest paręset kilometrów i można ich spotkać w dużych miastach – ale żeby dotarli do nas na takie pustkowie i sprzedawali nam swoje wyroby tj klapki z koralikami? 


A jakie jest o tej porze roku Bugisi? typowa pora sucha - wietrzne, suche, w nocy zimne a dzień upalne