środa, 25 maja 2011

Wielkanoc 2011 / Pasaka 2011

W Niedzielę Palmową, rozpoczynającą Wielki Tydzień zamiast kolorowych, pięknych, polskich palemek trzymaliśmy w dłoniach wielkie gałęzie palmowe, zerwane z prawdziwej palmy. Mogłam sobie tylko wyobrazić że właśnie takie palmy były też prawie 2000 lat temu w Jerozolimie. Niektórzy, szczególnie dzieci, plotły z gałęzi przeróżnej wielkości i w różnym stylu krzyże, które następnie zawieszały na szyję bądź po prostu trzymały w ręku. Ja nie mam zdolności by tak pięknie pleść z liści palmowych jak oni, więc dzieci podarowały mi gotowy już krzyż z palmy. Podczas procesji upamiętniającej przyjazd Pana Jezusa do Jerozolimy wszystkie palmy i krzyże podniesione do góry, stworzyły zielony las nad naszymi głowami.


W Wielki Piątek parafialna droga krzyżowa rozpoczęła się o godzinie 15. Odbyła się ona na terenie naszej parafii, ok. 2km oddalonym od kościoła. Ciężko określić to miejsce, bo są to tereny niezaludnione, dodatkowo półpustynne. Między kolejnymi stacjami szliśmy z tłumem, po drodze mijając kolczaste krzaki i rzadkie trawy, co chwile zakopując się delikatnie w piachu pustynnym. Ludzie przybyli tłumnie, myślę że wszystkich razem było ok. 1000 lub więcej. Nie wszyscy jednak przyszli w celu upamiętnienia Męki Pana Jezusa. Przyszło bardzo dużo osób innych wyznań, w tym nawet Muzułmanów oraz dzieci. Wszyscy oni mieli na celu obejrzeć jedynie „przedstawienie” wykonane przez młodzież z parafii Bugisi. Dla dzieci była to też zabawa uciekając przed „żołnierzami”, którzy z jednej strony szli wraz z Jezusem a z drugiej gałęziami, które trzymali w dłoniach, bili ludzi, dzieci zbliżających się za blisko do aktorów. Nie dało się oprzeć wrażeniu, że specjalnie podchodzili blisko strażnika, zaczepiając go by następnie jak najszybciej uciekać przed świstającymi gałęziami. Każda stacja Drogi Krzyżowej zawierała krótka modlitwę, rozważanie a ostatnie 3 stacje odbyły sie już w kościele parafialnym zewnętrznym. Kościół główny, zabudowany jest za mały by pomieścić tak dużą ilość więc podczas Świąt lub specjalnych okazji Msze odbywają się w kościele zewnętrznym, zbudowany jedynie z dachu, betonowych ławek i ołtarza. W Nabożeństwie uczestniczyli wciąż nie tylko katolicy ale także wszyscy uczestnicy Drogi Krzyżowej. Widać to szczególnie podczas Adoracji Krzyża, do którego podeszła o wiele mniejsza ilość osób niż, która była obecna w kościele. Przed Eucharystią jeszcze prośba skierowana do ludzi by nie-katolicy nie podchodzili do Komunii Świętej – co się nieraz zdarza – czasem z ciekawości, czasem „za tłumem” i z wielu innych powodów. Szczególnie gdy pojawia się tak dużo nowych osób w kościele, ciężko nad tym zapanować.





Wielka Sobota, od rana dla mnie i dla Joli, z którą tu mieszkam, to podobnie jak w Polsce – przygotowanie święconki i świątecznych wypieków. Choć wiedziałyśmy, że będzie to jedyna święconka w Parafii a tak globalnie, to jedyna w promieniu kilkuset kilometrów to cieszyłyśmy się, że trochę polskości udało nam się „przemycić” w te Święta. W naszej święconce znalazły się nie tylko pisanki i kraszanki, ale także trochę chleba i polskiej szynki, babeczki , oraz lokalne owoce. Święconkę, poświęconą prze Proboszcza Parafii zgodnie z polską tradycją odstawiłyśmy na niedzielne śniadanie. Wigilia Paschalna rozpoczęła się Liturgią Światła o godzinie 21. Następnie wszyscy zgromadzili się w kościele zewnętrznym, który pomimo tego, że nie ma ścian to i tak „pękał w szwach”. Tego dnia przyszło jeszcze więcej osób niż wczoraj, głównie za sprawa dzisiejszych chrztów. Zgromadzili się więc nie tylko rodziny i znajomi katechumenów ale podobnie jak wczoraj mnóstwo dzieci oraz osób innych wyznań. Niestety większości „obcych” brakowało szacunku do Mszy Świętej ponieważ nieraz trzeba było przerwać Mszę z powodu krzyków, śmiechów, rozmów i ogólnie mówiąc „dobrej zabawy” osób przybyłych „by popatrzeć”. Pomocą byli także rozstawieni w różnych miejscach osoby specjalnie wyznaczone do pilnowania porządków. To oni starali się uciszyć ciekawskich a niektórzy wręcz używali kija by uspokoić wygłupiających się pod ołtarzem dzieci. Bardzo ważnym punktem Wigilii Paschalnej były chrzty 75 osób dorosłych i młodzieży. Sam obrzęd chrztu trwał prawie 2 godziny. Katechumeni ubrani na biało, byli chrzczeni w towarzystwie jednego tylko chrzestnego. W lokalnej tradycji chrzestny/chrzestna musi być tej samej płci co katechumen. Tak więc kobiety miały tylko Mamy Chrzestne, a mężczyźni tylko Ojców Chrzestnych. Zaraz po zakończonym obrzędzie chrztu świętego w kościele wybuchła euforia na cześć nowo ochrzczonych. Oni zaś, stojąc w głównej nawie kościoła, przyjmowali życzenia i błogosławieństwa od swoich rodzin i znajomych. Otrzymywali także od nich popularne tu wieńce na szyję, podobne do „hawajskich” choć zrobione ze sztucznych kwiatów i świecących ozdób. Rozpoczęły się tańce, śpiewy tradycyjnych pieśni w języku Sukuma, już przez wielu zapomnianym. Była to dla wszystkich bardzo wzruszające przeżycie, także dla mnie, bo widziałam po raz pierwszy osoby dorosłe, starsze a niektóre naprawdę już w bardzo podeszłym wieku, wstępujących do kościoła katolickiego. Następnie przyjęli oni także swoją Pierwszą Komunię. Kończące Nabożeństwo „Alleluja” zostało zaśpiewane przed godziną 2 w nocy. Pomimo tak późnej a może już wczesnej pory, nie wszyscy powrócili od razu do swych domów. Większość osób jeszcze na długo zostało w kościele, tańcząc, śpiewając, świętując Zmartwychwstanie Pana Jezusa. Kładąc się przed godziną 3 spać wciąż słyszałam muzykę i śpiewy z kościoła…





Niedziela Wielkanocna rozpoczęła się dla nas polskim śniadaniem wielkanocnym. Następnie udaliśmy się na Mszę, na której chrzest przyjęło kolejne 35 dzieci w różnym wieku. Kościół już nie był taki wypełniony jak wczoraj, ale radość z nowo ochrzczonych była także wielka. W ciągu tych dwóch dni w sumie chrzest w naszej parafii przyjęło ok. 300 osób. Ja byłam świadkiem tylko tych odbywających się w kościele parafialnym, pozostałe odbywały się w kilku wioskach, kaplicach dojazdowych, niektóre oddalone nawet o 40 km od centrum parafii. W Tanzanii Niedziela jest ostatnim dniem Świąt, nie obchodzi się tak uroczyście Poniedziałku Wielkanocnego jak w Polsce, a już na pewno nie ma tradycji Śmingusa Dyngusa. I gdyby ktoś kiedyś ją chciał wprowadzić – na pewno by nie przetrwała. Bo jak polewać się dla zabawy wodą, gdy wody nie ma nawet do picia.





1 komentarz:

Ola pisze...

Moniś,
Cieszę się ,że na nowe wieści od Was dzięki temu jestem razem z Wami na tanzańskiej ziemi...
Uściski Czekam z niecierpliwością na przyjazd Joli