Poprzedni tydzień minął intensywnie – w poniedziałek do Bugisi przyjechało 3 lekarzy z Irlandii – kardiolog, pediatra i ginekolog. Po okolicy szybko rozeszła się informacja, o bezpłatnych konsultacjach z nimi więc każdy z nich miał naprawdę dużo pracy. Ja zostałam z ginekologiem i przyszło do nad mnóstwo kobiet , z czego najstarsza miała, UWAGA, 110 lat!!!
Od środy zostałam sama w klinice – zarówna s. Kathleen jak i Ewa wyjechały więc przez 4 dni „starałam się” zaopiekować kliniką :) Środa była bardzo pochmurna, padało prawie cały dzień a na dodatek nie było światła. W związku z tym laboratorium nie mogło pracować – ani światła, ani energii słonecznej, na szczęście mamy generator prądu więc na tyle ile było potrzebato go podłączyliśmy.
W piątek przyjechał do nas 16 letni chłopak, który spadł z drzewa i złamał sobie rękę. Że jest złamana to było widać gołym okiem bo jeszcze takiego złamania z przemieszczeniem nie widziałam. Chłopak wył z bólu z my jedynie co mogliśmy z Eunice zrobić to zbudować mu jakiś stelaż pod rękę, dać Diclofenac i wysłać do szpitala na operację. Zanim rodzina dojechała minęła godzina, potem okazało się że nie mają pieniędzy na jakikolwiek transport do szpitala, pożyczyłam im 10 000 szylingów w zastaw pod rower i pojechali. Gdyby była obecna s. Cathleen pewnie przetransportowalibyśmy go sami ambulansem do szpitala bo jak on wył z bólu leżąc to jak musiało go boleć jadąc na bagażniku roweru po dołach, kamieniach i piaskach które są w koło.
W sobotę i niedzielę żegnałam swoich przyjaciół z Bugisi, którzy sprawili że czułam się tam jak w domu. W poniedziałek dla pewności zrobiłam sobie test na malarię – nie miałam malarii i nie mam :) 3 miesiące bez malarii, nie biorąc profilaktyki. Dla mnie to jakiś cud :) bo rejon Bugisi jest malarycznym rejonem – nie dlatego że mieszkamy przy jakimś zbiorniku wodnym, bo nie mieszkamy – wkoło tylko półpustynia – ale dlatego, że w Bugisi jest przychodnia. Do przychodni codziennie przychodzi kilkanaście/kilkadziesiąt (zależy od dnia) osób z malarią. Komar spożyje krew takiej osoby, lata dalej po Bugisi i rozdaje każdemu zarodźce malarii:) Śmieję się nieraz, że może mam wrodzoną odporność na malarię bo tak przez komary pogryziona nie byłam chyba jeszcze nigdy :) Nawet jak siedzę z Jola to komar mając do wyboru mnie i Jolą – wybiera mnie :)
W poniedziałek po południu byliśmy już w Mwanzie gdzie mamy spotkanie wszystkich członków SMA w Tanzanii. W sumie jest nas ok. 25 osób, w tym 8 Polaków:)
Wtorek to oficjalne spotkanie a po południu zakupy w Mwanzie i dla Joli fryzjer. W środę rano pojechałyśmy z Jolą znowu na zakupy – tym razem dala dala- z czego się cieszyłam bo to mój ulubiony środek transportu w Tanzanii. Tym razem jechaliśmy w TYLKO 23 osoby w małym busiku – ja na szczęście siedziałam ale za to na mnie leżeli inni :) W środę po południu mieliśmy w domu SMA uroczystą Mszę Świętą z okazji 154 rocznicę założenia SMA. Podczas Mszy ja z Jolą składałyśmy również zobowiązania bycia Misjonarzem Świeckim SMA przez kolejne 2 lata. Na uroczystości zaproszeni też byli przyjaciele, i znajomi SMA z Mwanzy. Po Mszy kolacja, śpiewy i zabawa do późna. Dla wielu osób, którzy pracują od wielu lat w Tanzanii to nasze coroczne grudniowe spotkanie w Mwanzie to taki przedsmak świąt Bożego Narodzenia. Tutaj Świąt Bożego Narodzenia nie obchodzi się tak jak we własnym domu, nie ma też takiej atmosfery Świąt (chociaż ostatnio widziałam w jednym sklepie choinkę i mikołaja!! )A ja co robię? Słucham ciągle Czerwonych Gitar – „Jest taki dzień” :)
Jutro już wylatuję więc dziś pakowanie pakowanie i jeszcze raz pakowanie – jak ja tego nie lubię ! :)
Mam propozycje dla wszystkich, którzy czytają tego bloga – tak na zakończenie mojego pobytu w Tanzanii – jeśli macie jakiekolwiek pytania o mój pobyt, moje przemyślenia, moje uczucia itd. To piszcie na meila: monika.nowicka.sma@gmail.com – najciekawsze pytania wraz z odpowiedziami – opublikuję jutro więc czasu niewiele :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz