W poniedziałek po południu wybrałam się z Ewą i s.Casi na lokalny targ , który odbywa się tu w każdy poniedziałek. A na targu – mydło i powidło czyli wszystko czego człowiek zapragnie łącznie z walizkami wszelkiego rozmiaru. Wracając z zakupów spotkałyśmy Julie – wolontariuszkę z Niemiec, moją rówieśniczkę która przez najbliższy rok będzie pracować w prowadzonym przez Siostry ze zgromadzenia Notre Dame domu dla młodych dziewczyn.
Wieczorem mieliśmy niespodziewanych gości – jednego księdza SMA z Irlandii i 2 mężczyzn ze Stanów Zjednoczonych. Przyjechali na nijako „inspekcje” bo kilka dobrych lat temu między innymi dzięki nim Bugisi rozwinęło się mocno.
We wtorek udałam się z Jolą do jej szkoły – zobaczyć jej miejsce pracy. Jest to szkoła salezjańska w której uczy się obecnie kilkaset uczniów. Jest to odpowiednik naszego gimnazjum i liceum. Niektórzy uczniowie mają obecnie tydzień egzaminów – 2 egzaminy dziennie, każdy z innego przedmiotu. Poznałam też część nauczycieli, którzy mnie bardzo ciepło przyjęli a jedna z nauczycielek będzie uczyć mnie języka suahili. Zaczynamy od dziś czyli środy – codziennie 1,5 godziny.
Co do samych terenów – jest tu bardzo sucho, niektórzy nazywają te rejony półpustynią i rzeczywiście coś w tym jest. Wkoło żółto, w ciągu dnia słońce pali niemiłosiernie a wody jest nie za wiele. Z oszczędności wody postanowiłam myć głowę co 2 dzień. I naprawdę nie tylko na tym z dziewczynami oszczędzamy wodę ale na wielu rzeczach. Do końca pory suchej nie powinno nam zabraknąć ale w sumie nie jest pewne kiedy zacznie się pora deszczowa. Mówi się, że około połowy listopada. Wczoraj wieczorem spadło dosłownie kilka kropelek deszczu – chyba jakaś mała anomalia.
Afryka uczy mnie pokory i doceniania tego co mam – bo mam dużo a niektórzy wokół mnie mają naprawdę niewiele. Ja mam co jeść, co pić, gdzie spać. Dla niektórych nawet jutro jest niepewne.
1 komentarz:
Moniczka, napisałam, wysłałam, w październiku zaczynam formację :)
Prześlij komentarz